wtorek, 31 grudnia 2013

Cały rok part 1. Jak bardzo mnie zranił

Rodzaj: AU, angst, yaoi, oneshot
Pairing: SeXing
Ostrzeżenia: brak

Od autorki: No cóż, wstawiam pierwszą część one-shota, którego napisałam jakiś czas temu, ponieważ miałam i nadal mam jazdę na Laya z Exo i SeXinga (a obiecałam sobie, że nikt z Exo mnie nie ruszy, a wtedy pojawiła się ta mała bestia imieniem Lay i zniszczyła mi mózg, wpadam coraz głębiej w Exowy świat fangirlingu, mimo że się bronię rękami i nogami). W każdym razie... tadaa.C; A tak poza tym to Szczęśliwego i co najważniejsze Pijanego Sylwestra. Wszyscy gdzieś idą, a ja jak zwykle forever alone , no ale mam k-pop, więc i don't care. xD Kocham was i proszę o komentarze.<3



Sytuacja, kiedy nie widzisz innego wyjścia niż śmierć. Znajdujesz się w niej i wiesz jak masz postąpić. Być może to pochopne, ale nie potrafię dalej iść przez życie w ciemności. Mój umysł błądzi, a serce krwawi. Myślałem o tym od tak dawna. Nawet jeśli śmierć nic nie załatwi w moim życiu, to nikt nie będzie się martwił, bo nikogo nie mam. Czasami coś robisz z wyboru, a czasem z przymusu wyboru. Zostałem postawiony przed faktem dokonanym, a nie moim własnym wymysłem. Wcale nie zabijam się z miłości, lecz z jej braku. Boję się samotności, więc kiedy siedzę na parapecie, rozglądam się po kątach w poszukiwaniu cieni. Wiem, że gdzieś tu są, bo czuję ich zimne oddechy na ciele. To ich lodowate palce zaciskają się na mojej duszy spychając mnie w otchłań rozpaczy. Boję się każdego oddechu w obawie, że mogą mnie odkryć. Wiedzą, że jestem już blisko, coraz bliżej ich świata, ale wiedzą też, że mnie jeszcze tam nie ma i w każdej chwili mogę się cofnąć.
Otwieram okno. Owiewa mnie ciepłe powietrze lipcowej nocy, kiedy wszystko pachnie nadzieją. Jednak ja umiem wyczuć w tej nadziei stęchliznę. Czuję ją przy każdym świszczącym wdechu i chcę by zniknęła, a z drugiej strony chce się nią wypełnić, aż po brzegi tak bym mógł w niej utonąć. Chcę ją czuć w moim mętnym wzroku, chcę, by zasłoniła ten groteskowy spokój wokół mnie.
Nie chce wyskoczyć, jeszcze nie. Chce przyzwyczaić się do gorzkiego smaku strachu, by nim przesiąknąć. Przyciągam tym cienie, zataczają wokół mnie koła, próbują zatruć moje myśli. Nie zależy mi jednak na tym, by je przegonić. Pragnę, by mnie stąd wzięły. Ich świat jest ciemny, ale nie tak jak ten. Czuję w sobie tylko pustkę, która powinna być zapełniona uczuciami. Nie moimi, lecz tymi darowanymi mi od innych. Ze mnie wylewają się one wręcz w nadmiarze. Są przesiąknięte smutkiem i goryczą.
Jeszcze tylko chwila i jestem pewny, że skoczę. Wreszcie nadchodzi to przeważające uczucie napięcia i chęci skończenia tego jak najszybciej. Staję więc na parapecie. Wiatr mną miota. W podświadomości czuję, że to ta chwila, ale nie mogę się przemóc. Cienie owijają swoje oślizłe macki wokół moich łydek. Szykują się do ostatecznego ruchu. Ostatnie chwile samobójcy są  gorzkie albo przez smutek opuszczania bliskich, albo przez świadomość braku bliskich. Gdyby miała dla kogo, z moich oczu popłynęłaby łza. Po co jednak skoro ja nie boję się śmierci, a nikt inny się nią nie przejmie. Zaczynam, więc wędrówkę w chwili, kiedy cienie spychają mnie z krawędzi.
To trwa tylko kilka chwil. To najbardziej intensywne chwile w moim życiu. Widzę każdy szczegół. Zarówno z moich wspomnień jak i teraźniejszości.
* * *
Kiedy pierwszy raz go zobaczyłem zaczynał się październik. Z drzew spadały kolorowe liście, a na ulicach było szarawo przez spadające z pochmurnego nieba drobniutkie krople deszczu. Ciągnąłem swoje stopy po chodniku, patrząc w nie intensywnie, niemalże płacząc.
Znowu mnie ukarano i to niezasłużenie. Wcale nie pobiłem tego chłopaka, zrobił to ktoś inny, nawet nie miałem powodu, by to zrobić. Nikt mnie jednak nie słuchał, gdy jest się młodszym, wszyscy mają cię za gorszego. Dyrektor też mi nie uwierzył, jak w ogóle on mógł uwierzyć tym aroganckim dupkom, że to niby ja miałem jakieś zatargi z tym pierwszakiem. Co to za szkoła, do cholery, która niesprawiedliwie rozdaje kary, a winowajcom daje nagrody? Nie rozumiałem tego. Matka mnie zabije za to dwutygodniowe zawieszenie, o ojcu już nawet nie wspominając.
Wtedy potrącił mnie niższy ode mnie chłopak, który miał kręcone, spadające na czoło w nieładzie włosy. Upadł na ziemię, podczas gdy ja tylko się zachwiałem, tracąc rezon. Szybko pozbierał się i spojrzał z zaniepokojeniem na zbliżających się niebezpiecznie blisko niego mężczyzn w skórzanych kurtkach i kapturach. Chłopak, który z całą pewnością był ode mnie starszy, spiął się i rozejrzał na boki, najwyraźniej myśląc jak ujść z tego cało.
Momentalnie złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w dół. Ustąpiłem głównie przez to, że nie ogarnąłem jeszcze sytuacji wokół mnie. Nie upadłem na kolana, ale zniżyłem się na tyle, by chłopak, mógł mnie obrócić i objąć przedramieniem za szyję. Szybko też poczułem zimny metal przy skroni. Zdałem sobie sprawę, że to oznacza śmierć. Uznałem, że ten dzień jest najgorszym dniem świata. Nie ma to jak zginąć niewinnie, zaraz po tym, jak ktoś cię zawiesza za coś, czego nie zrobiłeś. Można to śmiało nazwać ironią losu.
 - Nie odzywaj się, a nic ci się nie stanie – szepnął koło mojego ucha, a ciepły oddech owiał moją skórę.
 - Oklepany tekst – mruknąłem, nie chcąc ukazywać, jak bardzo się w rzeczywistości boję.
 - Naprawdę nie zamierzam cię zabijać Nie jestem mordercą. Po prostu tamci goście to policjanci i… - przerwał mu jeden z goniących go mężczyzn, który był policjantem, jak się okazuje.
- Rzuć broń – krzyknął, a chłopak jedynie się spiął.
 - Zabiję go, jeśli mnie nie puścicie wolno – zagroził, wzmacniając uścisk.
- Nie rób głupstw, po prostu daj się skuć – powiedział ten drugi.
 - Nie zamierzam tego zrobić – oznajmił butnie chłopak.
 - Uspokój się i nie podejmuj pochopnych kroków –mówił uspakajająco mężczyzna.
 - Zamknij się – warknął młodszy.
Zauważyłem, że za plecami policjantów, podjeżdża do nas czarny samochód, na ten widok chłopak szarpnął mną gwałtownie, przesuwając się bliżej samochodu, w którym siedział jasnowłosy chłopak, który uśmiechnął się drwiąco.
 - Odłóż broń na ziemię… - zaczął znowu policjant, ale chłopak znów zrobił kilka kroków w stronę samochodu i przycisnął do mnie mocniej broń.
 - Nie będziecie mi rozkazywać – wrzasnął, a potem widząc, ze może bez problemu wskoczyć do samochodu i nie ucierpieć, odrzucił mnie i wyminął zdziwionych policjantów, wsiadając do auta, które odjechało z piskiem opon, nim mężczyźni w skórach w ogóle zdążyli zareagować.
Jeden z nich oddał jeszcze kilka strzałów, które jedynie musnęły karoserię odjeżdżającego samochodu, nie uszkadzając go prawie w ogóle. Drugi z nich podbiegł do mnie i pomógł mi wstać, mówiąc, że już wszystko w porządku, i że będę musiał złożyć zeznania. Ja jednak nie poruszyłem się, ani nic nie powiedziałem oszołomiony. Kim był ten chłopak? Co to w ogóle miało być? Czemu tak bardzo mnie zafascynował ten zbir? Chyba oszalałem.
* * *
Kolejne spotkanie nie było już przypadkowe. Za oknem siąpiło, a liście już prawie całkiem spadły, pokrywając ziemię zgniłą warstwą. Nie wiem, jak dowiedział się, gdzie mieszkam, ale gdy pewnego wieczoru leżałem w swojej sypialni, on pojawił się na moim balkonie.
Strasznie się go przestraszyłem i omal nie krzyknąłem. Jednak z niewiadomych dla mnie przyczyn moje serce zabiło szybciej i zrobiło mi się gorąco wcale nie ze strachu. Zapukał delikatnie w szklane drzwi, a ja otworzyłem mu przestraszony.
 - Hej – powiedział, kiedy drzwi się przed nim otworzyły – Nie wiem, czy mnie pamiętasz, ale…
 - Tak, pamiętam cię- przerwałem mu zły, mój strach odchodził w nieznane, a zastępował go gniew – Co tu robisz? – spytałem, nie zamierzając go wpuszczać.
 - Wtedy na ulicy to było naprawdę ostatnie, co mogłem zrobić – zapewnił od razu z przepraszającym wzrokiem.
 - Naprawdę? – spytałem ironicznie.
 - Nie chciałem tego robić, byłem do tego zmuszony. Uciekałem przed policjantami i… - znów mu przerwałem.
 - Nie obchodzi mnie to – powiedziałem i chciałem zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale szybko zablokował je stopą.
 - Błagam wysłuchaj mnie – poprosił – Przepraszam, że to zrobiłem – powiedział, a ja nadal chciałem zamknąć drzwi.
 - Nie chce tego słuchać – warknąłem.
 - Proszę – siłował się ze mną, nie chcąc bym zamknął drzwi, jak na takiego kurdupla miał dużą siłę.
 - Nie zamierzam słuchać twoich wymówek, stało się i już, a teraz stąd spadaj – powiedziałem.
 - Przepraszam – powiedział, a jego oczy zrobiły się wielkie.
Puściłem drzwi zrezygnowany.
 - Ok – zgodziłem się – Przyjmuję przeprosiny.
 - Dziękuję – uśmiechnął się, a w jego policzkach zrobiły się głębokie dołeczki.
To tak okropnie mnie zbiło z tropu, jego uśmiech był najwspanialszą rzeczą, jaką zobaczyłem i właśnie w tamtym momencie się zakochałem. Nie było już dla mnie ratunku.
* * *
To nie było nasze ostatnie spotkanie. Deszczowa jesień zmieniła się w mroźną zimę. Chodziliśmy razem w różne miejsca, na przykład do kawiarni albo do kina, czasem wpadał do mnie. Lay też miał mieszkanie, bardzo małe, ale za to przyjemnie zabałaganione i przytulne. To tam pierwszy raz się całowaliśmy.
 Siedzieliśmy na kanapie i oglądaliśmy telewizję, kiedy Lay wyciągnął skręta. Wiedziałem, że często je pali, ale pierwszy raz byłem tak blisko niego, kiedy to robił. Zapalił go i zaciągnął się mocno, po chwili wypuszczając dym, który uderzył mnie w twarz. Chcąc, nie chcąc, też wciągnąłem nieco dymu. Poczułem nieodpartą chęć, żeby też spróbować.
 - Lay? – chłopak odwrócił się do mnie i spojrzał mi w oczy z pytaniem wypisanym na twarzy – Mogę… - spojrzałem na skręta w jego dłoni – Spróbować? – dokończyłem, a on zaśmiał się i zaciągnął się bardzo mocno.
Zbliżył się do mnie i złączył nasze wargi. Zamknąłem oczy i zdziwiony nie wiedziałem, co zrobić. Położył swoją drobną dłoń na moim kolanie i rozchylił językiem moje wargi, wpuszczając do wnętrza moich ust dym. Odsunął się, a ja odkaszlnąłem, bo dym gryzł mnie w krtań i załzawiły mi od niego oczy. Uśmiechnął się na ten widok, a w jego policzkach pojawiły się głębokie dołeczki. Zagapiłem się na niego, bo wydawał mi się tak bardzo atrakcyjny. Miał lekko zamglone oczy, kręcona grzywka opadała na nie, przysłaniając je lekko, a usta układające się w serdeczny uśmiech, jeszcze chwilę temu znajdowały się na moich wargach.
 - Jesteś uroczy, Sehun – oznajmił, a mnie przeszedł nagły dreszcz i straciłem wszystkie hamulce.
Po prostu przylgnąłem do jego ust, a on nie protestował i pozwolił na to.
* * *
Po tym zdarzeniu całowaliśmy się codziennie, ale nigdy nie powiedzieliśmy sobie, że jesteśmy razem. Po prostu czasem to robiliśmy, na przykład, gdy się witaliśmy, żegnaliśmy albo kiedy byłem głodny, znudzony, kiedy wydawało mi się, że Lay wygląda uroczo przysypiając, kiedy palił papierosa na balkonie, a jego włosy rozwiewał wieczorny mroźny wiatr, kiedy czytałem książkę, kiedy piliśmy razem gorącą herbatę albo wódkę i kiedy Lay wczuwał się podczas tańca, kiedy akurat byliśmy razem w klubie. Można łatwo stwierdzić, ze to okropnie ważne momenty, na tyle, by przypieczętować to pocałunkiem albo małym macankiem. Jednak nadszedł czas, kiedy nasze relacje przeszły na wyższy poziom.
Wbiegłem na klatkę schodową bloku, w  którym mieszkał Lay i zdjąłem z głowy przesiąknięty roztopionym śniegiem kaptur. Wbiegłem po schodach na trzecie piętro i zapukałem do jego drzwi. Otworzył mi opatulony kocem. Najwidoczniej znów siedział na balkonie. Często to robił, lubił patrzeć na miasto pogrążone w mroku, wypatrywał różnych konstelacji na niebie i rozmyślał. To dość dziwne hobby jak na złodzieja, którym był, ale prawda była taka, że był bardzo wrażliwy, a to co robił wraz ze swoim wspólnikiem Krisem, było jedynie pracą. Każdy musi z czegoś żyć.
Wszedłem do środka otrzepując włosy i zdejmując kurtkę. Podczas kiedy zdejmowałem buty Lay nagle znalazł się bardzo blisko mnie i przyparł mnie do ściany.
 - Eee.. Lay? – spytałem niepewnie.
 - Czy zdajesz sobie sprawę, jak okropnie seksownie i niejednoznacznie wyglądasz cały mokry? - spytał i zbliżył swoją twarz do mojej, stając przy tym na palcach, z jego ramion zsunął się koc.
 - Nie – odpowiedziałem zdziwiony.
 - Jeszcze nigdy nie czułem tego tak wyraźnie – powiedział i zagryzł wargę.
 - Co masz na myśli? – spytałem.
 - Chce byś mnie miał – odparł, a ja zamarłem.
 - Lay, dość żartów – powiedziałem trochę zbyt słabo.
 - To nie są żarty – powiedział i złączył nasze usta.
Rozpłynąłem się, nie potrafiłem protestować, kiedy jego język plątał się z moim, a jego ręce znalazły się nagle w moich spodniach. Nasz pierwszy raz nie był romantyczny, wziąłem go przy ścianie, a on wzdychał mi w ramię, gryząc moją skórę do krwi. Wszystko potoczyło się za szybko. Jednak tak właśnie rozpoczął się nasz związek.
* * *
Śnieg zaczął topnieć. Przeżyliśmy pierwszą poważną kłótnię. Wszedłem do mieszkania Laya, bo drzwi były otwarte, ale nikt mnie nie przywitał. Zdjąłem buty i kurtkę. Wkroczyłem do pokoju, zdziwiony brakiem reakcji mojego chłopaka. Mój wzrok padł na łóżko, wtedy wszystko zrozumiałem. Zamarłem, a z moich oczu popłynęły łzy. Nie chciałem tego widzieć, pokręciłem głową. Lay leżał pod swoim wspólnikiem Krisem, a ten mocno go posuwał. Przerwali i spojrzeli na mnie. Lay otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wydał żadnego dźwięku. Wyszedłem z pokoju, a potem z domu. Byłem boso i bez kurtki, ale nie chciałem tam wracać. Słyszałem, że Lay biegnie za mną.
 - Sehun! – krzyczał, a ja szedłem dalej, płacząc – Błagam, wysłuchaj mnie! To nie tak!
Ludzie wyglądali z okien, a przechodnie zatrzymywali się, by popatrzeć na nas. Rzeczywiście bardzo to interesujące. Dwóch chłopaków, zapłakanych, ja na boso, a Lay tylko w spodniach od dresu.
 - Nie mam zamiaru cię słuchać! – wrzasnąłem, nie odwracając się.
 - Wszystko ci wytłumaczę – szlochał, chwytając mnie za nadgarstek, ja jednak unikałem jego wzroku.
 - Nie potrzebuję twoich gównianych tłumaczeń – odparłem.
 - Sehun –Lay okropnie płakał – Błagam, wybacz mi!
 - Puść mnie, do cholery – powiedziałem, szarpiąc się, by uciec od jego dotyku.
 - To w ogóle nie ma znaczenia – powtarzał.
 - Jesteś cholernym dupkiem, pieprzoną dziwką – wyzywałem go, płacząc jak dziecko – Nie chcę cię znać –zapewniłem – Nie wiem, jak mogłem pokochać kogoś takiego – mówiłem, a Lay w tym samym czasie przepraszał mnie, w końcu udało mi się wyrwać się z uścisku jego małych dłoni i pobiegłem przed siebie, zostawiając go siedzącego na ziemi i płaczącego.

piątek, 29 listopada 2013

Szaleństwo, które w sobie noszę pt 5

Od autorki: To już ostatni part tego opowiadania, miałam to jeszcze pociągnąć, ale nie miałam serca jeszcze bardziej komplikować tego wszystkiego (i uśmiercać JongKooka), poza tym nie czułam tego opowiadania, pisałam, bo czułam, że skoro zaczęłam to muszę skończyć. Także kończę to opo i zaczynam kolejne. Znów mnie wzięło na SHINee, więc będzie o nich. Kocham was i proszę o komentarze. <3




Kiedy obudziłem się rano, nie poczułem braku orientacji, jak zawsze. Byłem wszystkiego świadom, nie miałem żadnych białych plam w pamięci. Poczułem się z tym dziwnie, bo zazwyczaj czuję pustkę,  a później wszystko powraca do mnie.
Sadzę, że stało się tak, ponieważ wydarzyło się coś godnego zapamiętania. Pierwszy raz w całym moim życiu stało się coś ważnego. Czułem oczyszczenie, które dało spokój mojemu umysłowi. Pragnąłem wstać i krzyczeć na całe gardło ze szczęścia. Euforia, która mnie przepełniała, pełna świadomość, którą posiadałem, czystość myślenia, którą zyskałem. Wszystko to dawało mi nieograniczone możliwości.
Przeciągnąłem się i usiadłem na skraju łóżka. Spojrzałem na puste łóżko Jeonga i uśmiechnąłem się do siebie. Wstałem i podszedłem do okna, szeroko je otwierając. Świeże, poranne powietrze owionęło moje półnagie ciało, ożywiając je jeszcze bardziej. Mocno się nim zaciągnąłem, tak by dodarło daleko do płuc, czułem się jak na haju. Pełen dziwnego oczekiwania i przepełniony pozytywnymi uczuciami. Zaśmiałem się cicho, wychodząc z pokoju.
Sprawię, że Jeong będzie mnie pragnął bardziej niż śmierci.
Stanąłem gwałtownie w progu salonu. Cała radość uszła ze mnie w kilka sekund. To uczucia, którego nie każdy doświadczy w swoim życiu, niektórzy tego nie poczują ani razu, ja właśnie poznałem towarzyszący temu okropny, rozrywający na kawałki ból.
Na podłodze leżał nieprzytomny Jeong, w ręce trzymał swoje leki.
Upadłem na kolana i zaszlochałem głucho. To nie może się znów stać, nie gdy byłem tak blisko celu.
* * *
Uchyliłem drzwi jego sali i wśliznąłem się do środka. Spojrzał na mnie, a ja starałem skupiać się na jego oczach, a nie na kroplówce połączonej z wenflonem na wierzchu jego dłoni, czy białych ścianach szpitalnego pokoju. Miałem cholerne deja vu. Nie mówiąc już o rozczarowaniu i poczuciu winy, że nie zdołałem go powstrzymać. Moje serce krwawiło.
Jego wzrok wbity dotychczas w przygnębiająco biały sufit, przeniósł się na mnie. Nie był tak bardzo wyłączony i pełen smutku, jak po wcześniejszym ataku, ale to nic dla mnie nie zmieniało. Nadal byłem zły, rozczarowany i miałem ochotę coś rozwalić, najlepiej na sobie, bym mógł poczuć ból.
Podszedłem do Jeonga i usiadłem na jego łóżku. Chłopak obserwował mnie bacznie, nie mówiąc na razie ani słowa, chyba czekał na to, co ja mam do powiedzenia. Tymczasem ja jedynie milczałem, nie miałem pojęcia, co właściwie mógłbym powiedzieć w tej sytuacji. Czy to wymagało z mojej strony komentarza? Trwała, więc między nami cisza, którą przerwał po paru minutach Jeong.
 - Czym jest dla ciebie miłość? – spytał,  a ja zamarłem, nie wiedząc, o co mu chodzi.
Na tego typu pytania nie znałem odpowiedzi, bo nigdy nie rozmyślałem nad takimi sprawami. Zanim wprowadziłem się do Taehyunga i poznałem jego brata, nie dostrzegałem u siebie żadnych wyższych uczuć, przynajmniej nie w nadmiarze. Teraz wszystko się zmieniło i pojawiły się w mojej głowie pytania egzystencjonalne. Jednak miłości opisać nie potrafiłem, ona po prostu była.
 - Ja… - zacząłem niepewnie – Myślę, że… - jąkałem się, nie wiedząc, jaka jest odpowiedź – Nie wiem – wydukałem, zdziwiony pytaniem.
 - Sądzę, że miłość jest więzią między dwojgiem ludzi, którzy nie potrafią żyć bez siebie – oznajmił – Czasem, jednak rozdziela ich coś i jest to najczęściej śmierć – dodał po chwili, zmarszczyłem brwi, zastanawiając się nad jego słowami.
 - Sądzę, że jeśli miłość jest prawdziwa, to nawet śmierć jej nie pokona – powiedziałem, a w oczach Jeonga błysnęło coś niebezpiecznego.
- Myślisz, że gdybym umarł, to osoba, która by mnie kochała, nie zapomniałaby o mnie? – spytał.
 - Tak – odparłem pewnie, a on spojrzał na mnie hardo.
 - Nawet, gdyby rozłąka trwałaby okropnie długo?
 - Prawdziwe uczucie nie zna przeszkód – zapewniłem żarliwie – Myślę też, że miłość potrafi uchronić od śmierci – dodałem.
Nasza przepychanka słowna zaczęła się rozkręcać. Nie wiedziałem, jaki był jej cel, ale na pewno zaczęliśmy być stronniczy. Miałem wrażenie, że mówimy o sobie.
 - Nie zgodzę się. Miłość jest potężna, ale są potężniejsze od niej rzeczy, jak śmierć.
 Jego słowa były twarde, nie pasowały do jego wątłego ciała, przyszpilonego do szpitalnego łóżka. Były też niezwykle mądre, jak na upośledzonego, zapomnijmy nawet, że to chory chłopak, ale takie słowa nie pasują do szesnastolatka. Jeong był niesamowicie dojrzały.
 - Czy miłość i śmierć nie są ze sobą na równi ,cały czas walcząc? – spytałem.
 - Nie sądzę, by tak było – odparł.
 - Żyłem, więc w kłamstwie?
 - Nie do końca – wyznał cicho – Czasem miłość okazuje się być silniejszą – przyznał z ukrywaną nieudolnie nadzieją.
 - Wierzysz, więc przypadki? - spytałem, a on ścisnął moją dłoń.
 - Wierzę, że ja jestem przypadkiem – odpowiedział z uśmiechem – Zostaniesz na noc? – spytał.
Nie mogłem powstrzymać się przed uśmiechem.
 - Tak – odpowiedziałem i go uścisnąłem.
* * *
Miałem sen. Realistyczny do bólu.
Biegłem za Jeongiem po lesie, podczas gdy on uciekał. Próbowałem go złapać, jednak cały czas wymykał mi się z rąk. Nagle ciemny las się skończył i wybiegłem na skalisty klif, który oświetlony księżycem  srebrzyście migotał. Jeongguk stał na jego skraju, czekając na mnie. Kiedy zrobiłem w jego stronę krok, on również postąpił krok, tyle, że do tyłu. Niemal spadł przez ten ruch, zatrzymałem się w miejscu.
 - Czym jest dla ciebie miłość? – spytał, a ja nie mogłem wydać żadnego dźwięku, mimo usilnych prób.
Chciałem go ostrzec przed przepaścią, jednak nie potrafiłem otworzyć ust, jakby coś je blokowało.
 - Jimin… powiedział, a ja jęknąłem głucho – Chciałbym być normalny… - zrobił przerwę – Dla ciebie – jego słodki szept rozlał się po moim ciele – Pragnę cię – oznajmił, a mnie znów przeszedł dreszcz – Jednak równie mocno pragnę śmierci – dodał i spadł w otchłań.
Obudziłem się przez własny krzyk. Jeong siedział obok mnie na kanapie, na której najwidoczniej zasnąłem i patrzył na mnie dziwnie. Bałem się, że go stracę. Na razie go miałem, tak jak tego pragnąłem, jednak wiedziałem, że to tylko okrutna śmierć lituje się nade mną przez chwilę, nim zabierze mi go bez pytania.
Przytuliłem zdziwionego chłopaka mocno.
 - Co się stało? – spytał.
 - Kocham cię – szepnąłem mu do ucha.
Zaśmiał się cicho w moje ramię i wtulił się we mnie mocno.
 - Ja ciebie też – wyszeptał, a ja otarłem łzę, która ściekła mi po policzku.
Może rzeczywiście stracę go wkrótce, ale liczy się czas, w którym przy mnie będzie i to że mnie kocha, a ja kocham jego. Nawet jeśli nasze szczęście będzie trwać ledwie parę miesięcy, ze mną Jeong będzie na wieczność.

Miłość nie istnieje – trzeba ją wymyślić na nowo.
~Arthur Rimbaud ‘List Jasnowidza’ (do Paula Demeny)

wtorek, 26 listopada 2013

Zimowy spacer

Rodzaj : fluff, komedia, oneshot
Fandom: Nu'est
Ostrzeżenia: brak

Od autorki: Spadł w końcu u mnie pierwszy śnieg. Nie lubię śniegu, ale pierwszy zawsze jest wyjątkowy. U was też już spadł pierwszy śnieg? Nie wiem jak wy, ale ja czuję święta w powietrzu. Daję wam w prezencie taki malutki shotcik na rozluźnienie. Może niezbyt śmieszny, no i technicznie niedopracowany (pisałam to rok temu xD), ale od serca. Kocham was i proszę o komentarze. <3



            JR nie mógł uwierzyć własnym oczom, kiedy spojrzał przez okno i zobaczył masę białego puchu. Zapiszczał jak mała dziewczynka i podbiegł do wersalki, na której spał Aron. Potrząsnął chłopakiem z całej siły, jednak nie zauważył żadnej reakcji. Spróbował jeszcze raz. Nic. Wpadł na pomysł godny nagrody Nobla. Polizał palec i wsadził go w ucho hyunga. Aron zerwał się z wersalki z okrzykiem przerażenia i spojrzał złowrogo na rozradowanego Jonghyuna. Dziwił się do dziś, jak taki dzieciak mógł w ogóle zostać liderem zespołu.
                    Śnieg – wyszeptał podniecony tym faktem JR.
                    Emmm... To super – powiedział z wymuszonym uśmiechem, nie rozumiejąc co w tym dziwnego.
            JR podbiegł do śpiącego na podłodze Minhyuna i kopnął go mocno w żebra z szalonym okrzykiem.
                    Śnieg – wykrzyczał rozradowany, a biedny Minhyun, który zwijał się z bólu, został jeszcze podeptany przez JR, który zmierzał po schodkach na drugi poziom mieszkania, gdzie spali Baekho i Ren.
                    Coś z nim nie tak? - szepnął Aron do masującego żebra Minhyuna.
                     Nie wiem. Zresztą my nigdy nie zrozumiemy jego zaawansowanych działań – westchnął Minhyun.
                     Że co? - spytał zdziwiony Aron – Przecież to raczej wczesne objawy psychozy, a nie zaawansowane działania – prychnął, a zaraz potem po schodach stoczył się Baekho, który na całe szczęście był owinięty kocem, bo inaczej mógłby coś sobie złamać.
                     Pogięło cię? - wykrzyczał przerażony Baekho, ale nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo JR uwiesił mu się na szyi ze słodkim uśmiechem i pocałował go w policzek. Zdziwiony Baekho podniósł wysoko brwi.
                     Śnieg spadł. Pierwszy śnieg. Wiecie co to oznacza? - zaczął skakać w kółko i robić piruety.
Wszyscy spojrzeli na niego wkurzeni, że tym razem sobie nie odpuści.
                    Zimowy spacer – wyrecytowali zrezygnowani.
                     Tak! - wykrzyczał Jonghyun wznosząc do góry ręce i pobiegł do łazienki.
                     Dziwny z niego dzieciak – stwierdził Ren obudzony wrzaskami lidera i przetarł oczy rozespany.


            JR szedł przez ośnieżone alejki parku, trzymając Minhyuna za rękę i radując się każdą najmniejszą rzeczą. Reszta zespołu była znudzona.
                    Bitwa na śnieżki! - wykrzyknął nagle i popchnął Minnie'ego na ziemię. Biedny chłopak był przerażony, gdy lider usiadł na nim i zaczął nacierać go śniegiem.
                    Porąbany jakiś? - spytał Aron patrząc na maltretowanego Minhyuna.
            Ren tylko wzruszył ramionami.
                    Musimy to skończyć – powiedział przerażony Baekho.
                    I to jak najszybciej – westchnął oszołomiony Minhyun, który dopiero uwolnił się od Jonghyuna.


Po paru minutach obmyślili plan doskonały. Kiedy JR robił bałwana zmuszając Baekho, żeby mu pomagał, Ren zawołał go do siebie. Stał koło znaku drogowego i wyglądał na bardzo uradowanego.
                    Wymyśliłem świetną zabawę – powiedział podekscytowany.
                    Jaką? - dopytywał się Jonghyun.
                     Wyzwania – wykrzyknął Ren.
                     Super, uwielbiam tą grę – JR, aż podskoczył do góry.


            W tym samym czasie pozostała trójka stała nieopodal schowana za drzewem i obserwowała sprytne poczynania Rena.
                    Może mu jednak darujemy? - spytał Minhyun o miękkim sercu.
                    Chcesz znów być natarty? - spytał Aron.
                    Nie, ale popatrzcie tylko jak on słodko i niewinnie wygląda. Cieszy się po prostu pierwszym śniegiem – powiedział Minhyun.
                    Nie mógł się nim cieszyć w mieszkaniu? - spytał poirytowany Aron.
                    No cóż, nie mam tu nic do gadania, jak zwykle – naburmuszył się Minnie.


            Ren niemal zacierał ręce. Był strasznie zadowolony, że to właśnie jego wybrano do tej roli.
                    Jakie jest moje wyzwanie? - spytał niczego się nie domyślający JR.
                    Poliż ten słup – odparł pewnie i bez zawahania Ren ze słodkim uśmiechem.
                    To proste – rzekł Jonghyun.
Nachylił się nad słupem i polizał go, a kiedy chciał cofnąć język zdał sobie sprawę, że przymarzł do zmarzniętego metalu.
                    Ren! - wydusił z siebie niewyraźnie, a kiedy zobaczył, że blondyn nabija się z niego z całą resztą wkurzył się nie na żarty – Natychmiast mi pomóżcie – powiedział dalej tkwiąc z przymarzniętym językiem. Jednak oni tylko dalej się śmiali.
                    Zrobimy to, jeśli odpuścisz sobie ten spacer – odpowiedział twardo Aron.
                     Dobrze – powiedział JR.
Baekho boleśnie, ale szybko odczepił język Jonghyuna od metalowego znaku.
                     Dzięki – powiedział markotnie.
                     Co jest? - spytał Minhyun zauważając, że lider jest jakiś smutny.
                     Myślałem, że lubicie te spacery. Byłem podekscytowany pierwszym śniegiem. Sądziłem, ze wy też. Myliłem się. Jest mi smutno, że nie chcecie mi towarzyszyć – oczy JR się zaszkliły.
Wszyscy momentalnie westchnęli zaskoczeni, a Baekho przytulił Jonghyuna.
                    Wcale tak nie myślimy. Chcemy ci towarzyszyć. Naprawdę – mówił Dongho.
                    Kochamy cię, Jonghyun – powiedzieli razem i otoczyli go kółkiem robiąc zbiorowy uścisk.
                    Pójdziemy z tobą na spacer – powiedział Aron, a reszta przytaknęła.
Ruszyli naprzód z okrzykami radości i urządzili bitwę na śnieżki. Jedynie JR stał nadal w miejscu. Spuścił wzrok, a jego usta rozszerzyły się w kpiącym, podstępnym uśmieszku.
                    To było łatwiejsze niż myślałem – szepnął do siebie, a potem by nie wzbudzać podejrzeń pobiegł do reszty.

piątek, 22 listopada 2013

Szaleństwo, które w sobie noszę pt 4

Od autorki: Wstawiam kolejną część, którą napisałam niesiona nową falą weny, jestem dumna, że nie pozwoliłam wam długo czekać na kontynuację opowiadania. Nigdy nie jestem pewna, czy napiszę następny part, ale myślę, że dam radę. Jestem już w połowie następnego rozdziału i będę się mocno starać, chcąc dać wam w końcu coś lepszego, niż wam daje. Wierzcie mi,że mam sporo innych zajęć, jednak patrzenie na to,jak chociażby jedna osoba czyta moje opo, jest dla mnie na tyle motywujące, że rzucam wszytko i piszę dalej. Kocham pisać i staram się, by miało to ręce i nogi. Nie jestem mistrzem pióra, ale mimo tego chcę to robić. Trochę to patetyczne, ale mimo wszystko chciałam to powiedzieć. Lubię prowadzić bloga, kocham was - moich czytelników, no i niestety musze prosić o komentarze, bo one są najpiękniejsze, nieważne jak są długie. <3


Siedziałem na krześle w kuchni i spoglądałem na skulonego na kanapie Jeonga. Telewizor był włączony i rzucał na jego twarz w półmroku kolorowe światła, jednak on patrzył pustym wzrokiem w ścianę.
Zachowywał się tak, odkąd przyjechał ze szpitala. Nie stało mu się nic poważnego, prócz ran po wbitym szkle, które po prostu wyciągnięto. Po tamtym dniu zostały jedynie białe bandaże na jego ramionach, które zasłaniał dużymi bluzami. Przestał się odzywać. Jego zachowanie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Niegdyś pełen energii i z wieloma pytaniami, teraz milczący, wyłączony z życia zwykłych śmiertelników.
 Nie wiedziałem, jak mam się zachowywać w tej sytuacji. Po rozmowie z Taehyungiem o chorobie chłopaka, czułem się zagubiony. Nie zdawałem sobie sprawy, na czym tak naprawdę to polega. Nie miałem pojęcia, że ma takie ataki, że zamyka się w sobie, że widzi jakieś rzeczy. Chciałem pomóc, nie wiedziałem jak.
Wstałem z krzesła i ruszyłem do salonu. Usiadłem obok Jeonga i spojrzałem na niego. Drgnął nieznacznie, gdy kanapa ugięła się pod moim ciężarem. Ledwo co wychwyciłem ten delikatny odruch. Cieszyłem się tym, bo oznaczało to, że nastolatek nie jest całkowicie odcięty od świata zewnętrznego.
Nic więcej nie zrobiłem, nie zbliżałem się do niego. Po prostu razem siedzieliśmy. On patrzący w ścianę i ja próbujący się skupić na oglądanym programie, jednak cały czas zerkałem na chłopaka. Sprawdzałem, czy nic się nie zmieniło, jednak on nadal wydawał się być nieświadomy. Nie dziwię się temu, to jeszcze trochę potrwa. Poczekam, nie będę się spieszyć. Mam czas.
* * *
W kuchni stanął zaspany Jeongguk, ziewając i przecierając oczy rękawem za dużej bluzy. Wyglądało to tak słodko, że zagapiłem się i oblałem sobie kawą spodnie. Co za niezdara ze mnie. Chora, pedofilska ofiara losu.
Chłopak usiadł na krześle i przybrał swój pusty wyraz twarzy. Zasmuciłem się na ten widok. Nie wierzyłem w cuda, ale teraz cud by się przydał i zdecydowanie ułatwiłby wszystkim życie. Chciałem pomóc Jeongowi oraz odciążyć nieco Tae, więc zaczynałem moją akcję „troszczyć się o dzieciaka”. Oto trafiła mi się idealna okazja ku temu.
Wstałem błyskawicznie, nie zwracając uwagi na mokre spodnie i podszedłem do blatu, nad którym wisiały szafki. Otworzyłem jedną z nich i wyciągnąłem ulubione płatki chłopaka.
 - Jeonggie, zrobię ci płatki z mlekiem- powiedziałem dosyć cicho, ale głos rozniósł się po, skąpanej w ciszy poranka, kuchni.
Drgnął nieznacznie, ale nie przeniósł na mnie wzroku. Westchnąłem i powróciłem do poszukiwania miseczki dogodnej do wypełnienia jej mlekiem. To nie stanie się tak szybko, musiałem ostudzić nieco swój entuzjazm. Jestem zbyt pozytywnie nastawiony do całej tej sprawy, mogę się jedynie rozczarować.
Kiedy skończyłem przygotowywać to prowizoryczne śniadanie, postawiłem miseczkę przed Jeongiem, położyłem obok jego dłoni łyżkę i usiadłem naprzeciw niego. Spojrzał na przygotowany przeze mnie posiłek, co uznałem za pierwsze zwycięstwo, a potem wziął łyżkę i zaczął jeść. Sprawiło to, że na mojej twarzy wykwitł ogromny uśmiech, a po sercu rozlało się dziękczynne ciepło.
Pierwszy sukces nie miał pociągnąć za sobą kolejnych. Mogę nawet rzec, że to było szczęście początkującego.
Kiedy Jeong siedział przed telewizorem i oglądał wiadomości, usiadłem obok niego. Nie zwrócił na mnie uwagi, nawet nie drgnął. Próbowałem go jakoś zagadać, ale to było zbyt trudne. On najzwyczajniej w świecie mnie ignorował i to bezczelnie. Zdawałem sobie sprawę, że nie ma ciągłego połączenia z rzeczywistością, jednak wierzyłem, że rozumie, co mówię. Przynajmniej do czasu, kiedy zostałem ostentacyjnie olany przez niego i moja nadzieja zgasła.
Nie był to koniec moich porażek, gdy chciałem powiedzieć mu dobranoc i cmoknąć w czoło, chłopak odwrócił się do mnie plecami, dając mi tym samym znak, że mogę sobie odpuścić. Nie wiem, czy zrobił to specjalnie, ale tak to wyglądało. Irytowałem go swoim zachowaniem? W tamtej chwili mnie to nie obchodziło, liczyło się tylko to, by okazać mu jak najwięcej troski. Chciałbym dać mu cząstkę mojej duszy, jednak dostał ode mnie jedynie wątpliwą pomoc.
W kolejnych dniach nie było wcale lepiej. Podczas obiadu, kiedy przygotowałem mu zupę, po prostu zwalił talerz na ziemię. Znów zastanawiałem się, czy zrobił to specjalnie. Potem olał mnie, gdy chciałem mu poczytać gazetę, a gdy chciałem mu pomóc z myciem włosów, zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
Tak właśnie upływały mi dni. Próbowałem stać się pomocny, a nawet być lekarstwem, jednak jedyne co robiłem, to bycie nadopiekuńczym, irytującym darmozjadem. Mimo tego Tae mi podziękował, ze pilnuję Jeonga. Przynajmniej on to docenił.
* * *
Dawno już zapadł zmierzch i panowała głucha noc. Byłem już nieco podłamany ignorancją Jeonga i brakiem poprawy jego stanu zdrowia. Poszedłem spać wcześniej, ale nie mogłem zasnąć, więc jedynie przewracałem się z boku na bok. Tae nie było, bo poszedł do jakiejś laski i to u niej dzisiaj nocował, a babcia chłopaków spała, wykończona pracą, w swoim pokoju.
Rozmyślałem nad tym wszystkim. Nad Jeongiem, Tae i mną. Rozważałem różne opcje, tego co powinienem obecnie zrobić. Moja wizyta tu się przedłużała. Nawet nie płaciłem za mieszkanie, po prostu żyłem na czyjś koszt. Koszt Tae i jego babci, którzy ciężko na to wszystko pracowali. Byłem im wdzięczny, lecz zbyt długo tu byłem, nie odwdzięczając się.
Nagle poczułem, jak łóżko ugina się pod ciężarem drobnego ciała, które nie mogło należeć do nikogo innego niż Jeong. Wsunął się pod kołdrę i owinął ramiona wokół mnie. Poczułem uderzające we mnie ciepło i niedowierzanie. Co to ma znaczyć? Jak to w ogóle możliwe? Ogarnęła mnie euforia. Właśnie przytulał się do mnie Jeong, bardziej lub mniej świadomie, ale mimo wszystko to robił. Byłem tak bardzo tym przejęty, że niemal nie mogłem oddychać, a na pewno nie mogłem robić tego równo. Jak on na mnie działał?
- Jeong? –spytałem w końcu, a on mocniej się wtulił w moje ciało.
Odwróciłem się twarzą do niego i spojrzałem w jego otwarte i przytomne oczy. Patrzył na mnie ze zrozumieniem, był tego świadomy. Poczułem kolejną falę radości. Nie potrafiłem ukryć uśmiechu. Byłem zagubiony.
Patrzyliśmy sobie w oczy. Uspakajałem się, wyrównywałem oddech, a Jeong zdawał się być zahipnotyzowany. Modliłem się, by nie był to sen, żeby działo się to naprawdę, aby Jeongguk nie zniknął.
Dotknąłem jego policzka. Zrobiłem to niezwykle delikatnie, jakbym dotykał kruchą, starożytną porcelanę. Opuszki palców parzyły mnie żywym ogniem przy zetknięciu ze skórą nastolatka. Nie mrugałem, by nie uronić ani jednej chwili.
 - Jimin… - szepnął, a mnie przeszło milion dreszczy, łamiąc przy okazji moje serce.
 - Tak? – spytałem cicho, by nie naruszyć tej ciszy wokół nas.
 - Chciałbym być normalny – powiedział, a ja wzdrygnąłem się zdziwiony.
 - Jesteś normalny – odpowiedziałem mu z przekonaniem.
 - Nie kłam – wtulił się mocniej twarzą w moją dłoń – Nie jestem normalny, wiem o tym. Jestem chory – usłyszałem gorycz w jego głosie – Chcę być normalny… - powtórzył – Dla ciebie – dodał po chwili zawahania.
 - Dla mnie? – zapytałem, nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie dzieje.
 - Tak, chcę tego… bardzo – zbliżył się do mnie jeszcze bardziej, a ja nie zaprotestowałem– Jednak równie mocno pragnę śmierci – oznajmił niesamowicie czystym głosem.
 Wywołało to u mnie nagłe mdłości i przyspieszenie bicia serca. Nagle zbliżył usta do mojego ucha.
 - Spraw, bym pragnął cię mocniej  niż śmierci– szepnął mi.
Te słowa odebrały mi zdolność racjonalnego myślenia. Przestałem używać mózgu i wpiłem się w słodkie wargi młodszego. Smakowałem je z zapamiętaniem, zasysając się co chwila na dolnej wardze. Pragnąłem jego miłości, jego pożądania, miałem wrażenie, że tego samego oczekuję ode mnie Jeong. Pragnąłem być z nim, a przez tą jedną chwilę, gdy nasze języki tańczyły, a usta łączyły się w namiętnym, przepełnionym emocjami pocałunku, uwierzyłem, że jest to możliwe. Wszystko było możliwe. Nawet miłość miała sens.

piątek, 15 listopada 2013

Szaleństwo, które w sobie noszę pt 3

Od autorki: Udało mi się napisać następną część tego opo, więc jestem z siebie dumna. Przede mną jednak pracowity tydzień, więc nie sądzę, bym wyrobiła się z kolejną częścią. Na razie pozostawiam was z tym partem. Kocham was i proszę o komentarze. <3



Otworzyłem oczy i spojrzałem w rozciągającą się nade mną białą nicość. Przez chwilę żyłem jeszcze w świecie swoich sennych mar i nie zauważyłem, że pustka przed moimi oczami jest tak naprawdę najzwyklejszym sufitem. Kiedy jednak wybudziłem się na tyle, by zdać sobie z tego sprawę, przypomniałem sobie również o wczorajszym dniu. Nie miałem kaca, bo wypiłem mało, w przeciwieństwie do Jeonga.
Odwróciłem głowę, by móc spojrzeć na chłopaka. Spał spokojnie z uchylonymi ustami. Podobno nikt nie wygląda dobrze podczas snu, lecz sądzę, że jeśli kogoś kochamy, to nawet podczas tak prozaicznej czynności, wygląda zachwycająco.
Jeong wyglądał okropnie słodko i nie mogłem się oprzeć chęci gapienia się na niego. Wszystko w nim było piękne. Czarne włosy opadające na poduszkę w nieładzie, długie rzęsy rzucające cienie na blade policzki, szczupłe nadgarstki i smukłe dłonie, które leżały pod jego głową. Nie potrafiłbym jeszcze niedawno określić, czym jest miłość. Jednak w momencie, w którym przestałem odpychać od siebie to uczucie, poznałem odpowiedź.
Nic nie staje się proste przez zakochanie, ani nic nie jest delikatne. Wszystko we mnie burzyło się, a w głowie miałem mętlik, jednak mimo tego nie chciałem tracić tej miłości.
Wczoraj poniosło mnie, nie powinienem pozwalać na ten pocałunek. To nie było dla nas dobre, zwłaszcza dla mnie. Dawało nadzieję na normalność. Zakochałem się w Jeongguku i zdawałem sobie sprawę, co to oznacza. Nie mogłem liczyć na zwykły związek. On nie był zwykłym chłopakiem, był wyjątkowy. Nie potrafiłbym być delikatny, nie mógłbym go urazić. To nie jest łatwe, nie poradziłbym sobie z tym. Muszę się bardziej powstrzymywać i nie prowokować niechcianych sytuacji, choćby były nie wiem jak bardzo przyjemne dla obu stron. Po prostu muszę wyluzować i nie wybiegać poza ramy naszej znajomości.
* * *
Siedziałem na kanapie, oglądając jakiś program taneczny i jedząc ramen. Nie mogłem się skupić na niczym przez wczorajszą sytuację w klubie. To było takie niemądre z mojej strony. Tae się o niczym nie dowiedział, mogłem odetchnąć z ulgą. Na pewno by się wściekł, gdyby się dowiedział. Nie dziwię mu się. Kocha swojego brata i chcę dla niego tego co najlepsze. Podziwiam go, nie każdy nastolatek wyrzekłby się tak wielu rzeczy dla chorego brata. Nie jeden zostawiłby to wszystko za sobą i żył wyłącznie swoim życiem, nie przejmując się całą resztą. Myślę, że sam bym tak postąpił. No chyba, że moim bratem byłby Jeong. Nie mógłbym go zignorować, jest taki słodki i bezradny.
Z rozmyślań wyrwał mnie krzyk. Oprócz mnie w domu był tylko Tae i Jeong. Tae siedział w pokoju i przepisywał notatki, kiedy ostatni raz do niego zaglądałem, przysnął przy biurku. Tymczasem Jeong przed chwilą poszedł do łazienki. Szybko zebrałem wszystkie informacje i przeanalizowałem je. W łazience jest pełno ostrych, niebezpiecznych narzędzi, a skoro Tae śpi, to tylko Jeong mógł krzyczeć.
Zerwałem się z miejsca i pognałem do łazienki. Szarpnąłem za klamkę i z ulgą zarejestrowałem, że drzwi są otwarte. Wbiegłem do środka i wstrzymałem oddech, by nie krzyknąć z przerażenia. Jeong leżał na ziemi, cały we krwi, płakał, a wiszące nad umywalką lustro było rozbite. Padłem obok bruneta i poczułem jak kawałki szkła wbijają mi się w odsłonięte kolana. Złapałem go za ramiona i przytrzymałem w miejscu, by nie zrobił sobie krzywdy. Byłem przerażony nie rozumiałem, co się dzieje.
 - Tae! – wykrzyczałem – Tae! Pomocy!
Jeong wył przeraźliwie, a z jego nagich ramion ciekła krew.
 - Widziałem ich w lustrze – mówił co chwilę bezładnie – Nie chcę…
 - Jeong! Uspokój się – potrząsnąłem nim lekko.
 - Nie chcę, by mnie zabrali – łkał.
 - Tae! Proszę! Pomocy! Taehyung! – wrzeszczałem w stronę otwartych drzwi łazienki.
  - Jimin, pomóż mi – powiedział Jeong – Pomóż mi się uwolnić – jego wzrok padł na mnie, przestraszyłem się desperacji, jaką ujrzałem.
 - Nie wiem, o czym mówisz – wyszeptałem – Tae! – krzyknąłem znowu.
 Wtedy usłyszałem, jak ktoś otwiera z hukiem drzwi i biegnie w naszą stronę, po chwili w progu stanął Taehyung. Przerażony, tak samo jak ja. Przez moment stał osłupiały i patrzył na nas, lecz po chwili podbiegł do Jeonga i odepchnął mnie od niego.
 - Jeonggie – wyszeptał czule i chwycił chłopaka, by go podnieść i przytulić mocno do siebie – Tae już tu jest. Nic ci nie grozi – mówił do niego jak do małego dziecka, a Jeong wybuchł jeszcze większym płaczem – Ciii – Tae bujał się lekko, a płacz chłopaka pomału ustawał.
Siedziałem w miejscu i przyglądałem się temu z niedowierzaniem.  Taehyung spojrzał na mnie.
 - Zadzwoń  na pogotowie – powiedział cicho.
Przez chwilę siedziałem jeszcze w miejscu osłupiały, ale zaraz się zreflektowałem i pobiegłem po komórkę, którą zostawiłem na kanapie w salonie, gdzie oglądałem telewizję.
Ostatnie co zobaczyłem, zanim wyszedłem, to jak Tae całuje delikatnie czoło Jeonga. Poczułem smutek w sercu, bo kocham Jeonga, a jego życie jest tak kruche. Mogę go stracić w każdej chwili.
* * *
Tae usiadł koło mnie na niebieskim plastikowym krzesełku w poczekalni. Spojrzałem na niego ze zdenerwowaniem, zaciskając dłonie w pięści. Przeniósł wzrok z podłogi na mnie, przeszedł mnie dreszcz przez intensywność spojrzenia jego brązowych oczu. Wypisany miał na twarzy smutek, ból i udrękę. Pewna dawka obojętności odmalowała się na jego obliczu, gdy zobaczył, że się przejmuję.
 - Pewnie nie wiedziałeś, że Jeong ma takie ataki– stwierdził, a ja spuściłem wzrok na swoje nerwowo splatające się ze sobą dłonie.
 - Nie, nie wiedziałem – odparłem.
 - To co się dzisiaj wydarzyło to… - westchnął  - To nie pierwszy raz, kiedy dzieje się coś takiego, właściwie to całkiem normalne u Jeongguka. On… - schował twarz w dłoniach, chyba był po prostu zmęczony.
 - Tae? – spytałem niepewnie, a on od razu popatrzył na mnie.
 - To dla mnie takie ciężkie – wyszeptał, patrząc mi prosto w oczy – Myślałem, że mu przeszło. Wszystko dzięki tobie  - zadrżałem z niepokojem na te słowa – Zmienił się, kiedy cię poznał. Otworzył się na ciebie, polubił cię, mimo ze byłeś obcy. On wcześniej nie zachowywał się w ten sposób. Zaczął zadawać mi więcej pytań, lubił z tobą spędzać czas. Cieszyłem się, myślałem, że znalazłem lekarstwo, jednak znów przegrałem. Ta choroba jest nieuleczalna, nic tego nie zmieni. Muszę to w końcu przyjąć do wiadomości.
Nie wiedziałem, co mam o tym wszystkim sądzić. Jeong mnie lubi? Myślałem, że tak po prostu reaguje na innych. Jestem dla niego przyjacielem?
 - Czemu on to zrobił? – spytałem, by odpędzić napływające pytania.
 - Widzi czasem różne rzeczy – odpowiedział powoli Tae – Straszne rzeczy – dodał po chwili.
 - Jakie rzeczy? – zadałem kolejne pytanie.
 - Nie wiem. Nikomu o tym nie mówi. Wydaję mi się, że czasem widzi rodziców, ale nie jestem pewien – odparł.
 - Co… - zacząłem i się zawahałem – Co się stało z waszymi rodzicami? – dokończyłem.
 - Wypadek samochodowy, Jeong był wtedy z nimi, ale nic mu się nie stało. Wszystko widział, to wywołało jego chorobę. Lekarz mówił, że on już był chory, tylko po prostu ta choroba się nie ujawniała, a kiedy przeżył taki szok, to ona… - urwał, nie chcąc kończyć.
- Czy to się da wyleczyć?
 - Nie – powiedział z goryczą w głosie – On nigdy nie przestanie taki być, prowadzi do własnej autodestrukcji – przerwał i spojrzał na mnie – Kiedyś zobaczy za dużo i to jest przerażające.
Zapadła przejmująca cisza miedzy nami, przerywana jedynie przez dźwięk kroków na korytarzu obok. Nie wiedziałem, czy chcę pytać.
 - Co się wtedy z nim stanie? – odważyłem się w końcu.
 - Umrze – stwierdził ponuro Tae, nie patrząc na mnie.

czwartek, 31 października 2013

Labirynt psychopaty

Rodzaj: AU, oneshot
Fandom: Tasty
Ostrzeżenia: brak


Od autorki: Z okazji Halloween wstawiam mały shotcik. Nie jest to yaoi, ale jest o kpopwych gwiazdach, które ostatnio doceniłam i polubiłam. Dziękuję za te wszystkie komentarze i wyświetlenia, reakcje. Kocham was. <3


    Siedział w najciemniejszym kącie pokoju. Mrok był jego sprzymierzeńcem. Nie bał się ciemności, jedynie czuł respekt. Światło paliło jego brązowe tęczówki. Zamknął, więc oczy. W obawie, że promienie go pochłoną, podczołgał się do okna i chwycił za zasłonę. Pociągnął ją w bok o mało nie wyrywając jej z karnisza. To samo zrobił z drugą, aby uniknąć, powiększającego się wraz ze świtem, snopu światła, musiał okrążyć cały pokój dookoła, przemykając pod ścianami. Gdy zasłonił drugą zasłonę, poczuł, że cienie wcale nie są przyjazne. Czekają jedynie na odpowiednią chwilę. Podszedł do biurka i zaczął wyciągać szuflady. Wysypywał ich zawartość w poszukiwaniu długopisu. Znalazł jedynie czerwoną kredkę. Napisał na kartce, która leżała wśród szpargałów walających się wokół niego: „Przebacz mi, Daeryoung”. Po jego policzkach spływały łzy. Zamknął oczy, a gdy je otworzył znajdował się w łazience. Wanna była pełna krwi.
                    Daeryoung!  - wykrzyknął.
Ze ścian spływała brudna woda. Wszystko było w błocie.
                    Daeryoung! - krzyknął znów – Daeryoung! Gdzie jesteś?!
                    Tutaj – powiedział wesoły głos za nim.
Odwrócił się gwałtownie, by zobaczyć skąd dochodzi głos.
                    Pobaw się ze mną – powiedział uśmiechnięty chłopiec.
                    Daeryoung? - szepnął.
                    Pobaw się ze mną, Soryoung  – powiedział radośnie mały brunet.
                    Jak? - spytał zdezorientowany.
                    Pobaw się ze mną, Soryoung – wykrzyknął chłopiec wesoło, a potem odwrócił się na pięcie wybiegając z łazienki.
Podążył za nim jak najszybciej mógł. Otworzył drzwi. Owionęło go zimne powietrze.
                    Załóż szalik, Soryoung. Na dworze jest dziś zimno – powiedziała  jego matka.
Odwrócił się gwałtownie.  Stała za nim uśmiechając się od ucha do ucha. Podała mu wełniany, czerwony szalik. Spojrzał na swoje ręce we krwi.
                    Ubrudziłeś się, kochanie – szepnęła matka i otarła jego policzek białą chusteczką.
Spostrzegł, że na materiale odcina się czerwień plamy. Krew.
                    Zajmij się bratem – powiedziała ciepło i  wypchnęła go za drzwi.
Szalik był owinięty wokół jego szyi, choć nawet nie podniósł rąk, by spróbować zawiązać go. Daeryounga nigdzie nie było. Gdzie on się podziewał? Śnieg stał się strasznie brudny, zmieszany z błotem. Bał się o niego. Jego głowę przecięła bolesna myśl. Znów. Ten sam błąd. Szukał chłopca dosłownie wszędzie. W parku zaglądał za każde drzewo, ławkę, śmietnik. Obszedł wszystkie sklepy, wchodził nawet do przymierzalni. Pytał wszystkich przechodniów. Gdzie on jest?
                    Daeryoung! - krzyczał przerażony.
Cisza.
                    Daeryoung! Słyszysz mnie?! - wrzeszczał stojąc na dachu jakiegoś domu. Jak się tu znalazł? Nie wiedział.
                    Daeryoung! - jego wołanie rozpływało się we mgle, która zaczęła kłębić się u jego stóp. Pochłaniała go z każdą chwilą. Jednak nie zauważał tego, biegał spłoszony i płakał.
                    Gdzie jesteś?! - był na skraju załamania.
Cisza.
                    Daeryoung!
Cisza.
                    Gdzie jesteś?!
Cisza.
                    Odpowiedz!
Cisza.
                    Znudziła mi się twoja zabawa!
Zdania mieszały się ze sobą przez chwilę, która wydawała się wiecznością. Nagle mgła przysłoniła wszystko, a daeryoung znalazł się skulony u jego stóp, siedząc po turecku.
                    Czemu traktujesz mnie jak dziecko? - spytał go chłopiec.
                    Wcale cię tak nie traktuję – powiedział.
                    Chcę wrócić – powiedział Daeryoung.
                    Nie możesz. To nie jest twoje miejsce – Soryoung ukucnął przy dziecku i chwycił je za ramię.
                    Ale było – stwierdził zbyt poważnie jak na sześciolatka.
                    Musisz opuścić to miejsce – powiedział surowo Soryoung – Słyszysz, Daeryoung?
Dziecko załkało.
                    Już mnie nie lubisz? - spytał płaczliwie i spojrzał załzawionymi oczyma na chłopaka.
                    Zawsze będę cię lubił, ale już czas – powiedział Soryoung.
                    Nie chcę – zapłakał chłopiec – Nie jestem gotowy. Nie chcę.
Soryoung westchnął. Zawsze się nabierał.
                    Ale przyrzeknij, że nie będziesz nawiedzał moich snów.
Daeryoung spojrzał na niego uradowany. Może i wyglądał na sześć lat, ale miał umysł dorosłego mężczyzny. Uśmiechnął się trochę zbyt zwodniczo.
                    Muszę? - spytał.
                    Musisz – opowiedział Soryoung.
                    Ale to takie zabawne – jego podły uśmiech się powiększył.
                    Nie dla mnie – poirytował się chłopak.
                    No dobrze- odetchnął zrezygnowany – Niech ci będzie. Obiecuję – przyłożył rączkę do serca.
                    I zmień się wreszcie, idioto – dodał chłopak.
Daeryoung tylko prychnął. Wstał, a jego ciało wydłużyło się we wszystkie strony. Stała przed nim jego dokładna kopia. Szczupły, wysoki dwudziestopięciolatek z czarnymi, prostymi włosami i  grzywką wpadającej do oczu. Daeryoung uśmiechnął się przebiegle.
                    Do zobaczenia rano – powiedział i pstryknął palcami.


Soryoung wstał gwałtownie do pozycji siedzącej. Wziął duży haust powietrza, a potem opadł bezwolnie na łóżko.
                    Pieprzony dupek – szepnął w ciemność.
                    Kretyn – odparł głos z ciemności.
                    Zamknij się – odwarknął w przestrzeń – Psycholu – dodał po chwili zastanowienia.
                    To nie ja gadam do powietrza – odgryzł się jego brat.
            Soryoung prychnął.
                     Zawsze mnie tylko obrażasz.
                    Och, wybacz mi, Soryoung.
                    Nie drwij.
                    Nie mogę, tak na mnie działasz – odpowiedział nagle znajdując się przy jego uchu, na co Soryounga przeszedł dreszcz przerażenia.
                    Och, zamknij się – odpowiedział.
                    Dobranoc – usłyszał, a później wiedział już, że został sam. Zawsze chciał zapytać brata gdzie jest, gdy znika mu z oczu, ale bał się pytać o takie rzeczy. Mógł przecież usłyszeć makabryczną prawdę. Wolał żyć w niewiedzy.