czwartek, 31 października 2013

Labirynt psychopaty

Rodzaj: AU, oneshot
Fandom: Tasty
Ostrzeżenia: brak


Od autorki: Z okazji Halloween wstawiam mały shotcik. Nie jest to yaoi, ale jest o kpopwych gwiazdach, które ostatnio doceniłam i polubiłam. Dziękuję za te wszystkie komentarze i wyświetlenia, reakcje. Kocham was. <3


    Siedział w najciemniejszym kącie pokoju. Mrok był jego sprzymierzeńcem. Nie bał się ciemności, jedynie czuł respekt. Światło paliło jego brązowe tęczówki. Zamknął, więc oczy. W obawie, że promienie go pochłoną, podczołgał się do okna i chwycił za zasłonę. Pociągnął ją w bok o mało nie wyrywając jej z karnisza. To samo zrobił z drugą, aby uniknąć, powiększającego się wraz ze świtem, snopu światła, musiał okrążyć cały pokój dookoła, przemykając pod ścianami. Gdy zasłonił drugą zasłonę, poczuł, że cienie wcale nie są przyjazne. Czekają jedynie na odpowiednią chwilę. Podszedł do biurka i zaczął wyciągać szuflady. Wysypywał ich zawartość w poszukiwaniu długopisu. Znalazł jedynie czerwoną kredkę. Napisał na kartce, która leżała wśród szpargałów walających się wokół niego: „Przebacz mi, Daeryoung”. Po jego policzkach spływały łzy. Zamknął oczy, a gdy je otworzył znajdował się w łazience. Wanna była pełna krwi.
                    Daeryoung!  - wykrzyknął.
Ze ścian spływała brudna woda. Wszystko było w błocie.
                    Daeryoung! - krzyknął znów – Daeryoung! Gdzie jesteś?!
                    Tutaj – powiedział wesoły głos za nim.
Odwrócił się gwałtownie, by zobaczyć skąd dochodzi głos.
                    Pobaw się ze mną – powiedział uśmiechnięty chłopiec.
                    Daeryoung? - szepnął.
                    Pobaw się ze mną, Soryoung  – powiedział radośnie mały brunet.
                    Jak? - spytał zdezorientowany.
                    Pobaw się ze mną, Soryoung – wykrzyknął chłopiec wesoło, a potem odwrócił się na pięcie wybiegając z łazienki.
Podążył za nim jak najszybciej mógł. Otworzył drzwi. Owionęło go zimne powietrze.
                    Załóż szalik, Soryoung. Na dworze jest dziś zimno – powiedziała  jego matka.
Odwrócił się gwałtownie.  Stała za nim uśmiechając się od ucha do ucha. Podała mu wełniany, czerwony szalik. Spojrzał na swoje ręce we krwi.
                    Ubrudziłeś się, kochanie – szepnęła matka i otarła jego policzek białą chusteczką.
Spostrzegł, że na materiale odcina się czerwień plamy. Krew.
                    Zajmij się bratem – powiedziała ciepło i  wypchnęła go za drzwi.
Szalik był owinięty wokół jego szyi, choć nawet nie podniósł rąk, by spróbować zawiązać go. Daeryounga nigdzie nie było. Gdzie on się podziewał? Śnieg stał się strasznie brudny, zmieszany z błotem. Bał się o niego. Jego głowę przecięła bolesna myśl. Znów. Ten sam błąd. Szukał chłopca dosłownie wszędzie. W parku zaglądał za każde drzewo, ławkę, śmietnik. Obszedł wszystkie sklepy, wchodził nawet do przymierzalni. Pytał wszystkich przechodniów. Gdzie on jest?
                    Daeryoung! - krzyczał przerażony.
Cisza.
                    Daeryoung! Słyszysz mnie?! - wrzeszczał stojąc na dachu jakiegoś domu. Jak się tu znalazł? Nie wiedział.
                    Daeryoung! - jego wołanie rozpływało się we mgle, która zaczęła kłębić się u jego stóp. Pochłaniała go z każdą chwilą. Jednak nie zauważał tego, biegał spłoszony i płakał.
                    Gdzie jesteś?! - był na skraju załamania.
Cisza.
                    Daeryoung!
Cisza.
                    Gdzie jesteś?!
Cisza.
                    Odpowiedz!
Cisza.
                    Znudziła mi się twoja zabawa!
Zdania mieszały się ze sobą przez chwilę, która wydawała się wiecznością. Nagle mgła przysłoniła wszystko, a daeryoung znalazł się skulony u jego stóp, siedząc po turecku.
                    Czemu traktujesz mnie jak dziecko? - spytał go chłopiec.
                    Wcale cię tak nie traktuję – powiedział.
                    Chcę wrócić – powiedział Daeryoung.
                    Nie możesz. To nie jest twoje miejsce – Soryoung ukucnął przy dziecku i chwycił je za ramię.
                    Ale było – stwierdził zbyt poważnie jak na sześciolatka.
                    Musisz opuścić to miejsce – powiedział surowo Soryoung – Słyszysz, Daeryoung?
Dziecko załkało.
                    Już mnie nie lubisz? - spytał płaczliwie i spojrzał załzawionymi oczyma na chłopaka.
                    Zawsze będę cię lubił, ale już czas – powiedział Soryoung.
                    Nie chcę – zapłakał chłopiec – Nie jestem gotowy. Nie chcę.
Soryoung westchnął. Zawsze się nabierał.
                    Ale przyrzeknij, że nie będziesz nawiedzał moich snów.
Daeryoung spojrzał na niego uradowany. Może i wyglądał na sześć lat, ale miał umysł dorosłego mężczyzny. Uśmiechnął się trochę zbyt zwodniczo.
                    Muszę? - spytał.
                    Musisz – opowiedział Soryoung.
                    Ale to takie zabawne – jego podły uśmiech się powiększył.
                    Nie dla mnie – poirytował się chłopak.
                    No dobrze- odetchnął zrezygnowany – Niech ci będzie. Obiecuję – przyłożył rączkę do serca.
                    I zmień się wreszcie, idioto – dodał chłopak.
Daeryoung tylko prychnął. Wstał, a jego ciało wydłużyło się we wszystkie strony. Stała przed nim jego dokładna kopia. Szczupły, wysoki dwudziestopięciolatek z czarnymi, prostymi włosami i  grzywką wpadającej do oczu. Daeryoung uśmiechnął się przebiegle.
                    Do zobaczenia rano – powiedział i pstryknął palcami.


Soryoung wstał gwałtownie do pozycji siedzącej. Wziął duży haust powietrza, a potem opadł bezwolnie na łóżko.
                    Pieprzony dupek – szepnął w ciemność.
                    Kretyn – odparł głos z ciemności.
                    Zamknij się – odwarknął w przestrzeń – Psycholu – dodał po chwili zastanowienia.
                    To nie ja gadam do powietrza – odgryzł się jego brat.
            Soryoung prychnął.
                     Zawsze mnie tylko obrażasz.
                    Och, wybacz mi, Soryoung.
                    Nie drwij.
                    Nie mogę, tak na mnie działasz – odpowiedział nagle znajdując się przy jego uchu, na co Soryounga przeszedł dreszcz przerażenia.
                    Och, zamknij się – odpowiedział.
                    Dobranoc – usłyszał, a później wiedział już, że został sam. Zawsze chciał zapytać brata gdzie jest, gdy znika mu z oczu, ale bał się pytać o takie rzeczy. Mógł przecież usłyszeć makabryczną prawdę. Wolał żyć w niewiedzy.

poniedziałek, 28 października 2013

Wyścig o miłość

Rodzaj : AU, fluff, yaoi, oneshot
Pairing: ZiLo (ZicoxZelo)
Fandom: Block B x B.A.P.
Ostrzeżenia: sceny erotyczne

Postać z tego opowiadania (Zico) oraz nawiązanie do innej postaci z tego opowiadania (Zelo) pojawiają się w tym opowiadaniu: "Nauka latania".

Od autorki: Nie było mnie w weekend, więc dodaję notkę dopiero teraz. Może zauważyliście, że pojawił się prolog nowego opo. Jest to ten zapychacz, o którym wspominałam. Co do opo o BTS, to już się biorę za pisanie go, ale tak dużo mam na głowie (szkoła i wszystko jasne), że ciężko mi się zebrać w sobie i dać sobie kopa w tyłek. Na razie łapajcie one-shota. C: Kocham was i proszę o komentarze. <3



            Kluczyłem wśród plastikowych niebieskich krzesełek, a moim celem był najniższy rząd. Chciałem usiąść sobie na jednym z tych siedzonek, które teraz omijałem i poprzyglądać się jeździe trenujących tu motocyklistów w oczekiwaniu na mojego ojca.
            Mój tata trenował tutejszych młodzików. Lubiłem patrzeć na te piękne motocykle, które zgrabnie lawirowały po torze, zataczając koła i na każdym nadchodzącym zakręcie, niemal dotykając bokami ziemi. Choć nie przyznałbym się do tego na głos, to interesowali mnie jednak głównie sami motocykliści. Niektórzy byli bardzo przystojni, zwłaszcza jeden, który czasem mnie zaczepiał. Właściwie tylko dlatego tutaj przychodziłem, bo przecież mogłem od razu iść do domu. Tak, jestem gejem, ale całkowicie konspiracyjnym. Nie powiedziałem o tym nikomu i nikt dotychczas się nie domyślił, prócz niego. Mojego przystojnego motocyklisty, który ubrany w skrzypiące skóry, napinał swoje mięśnie, by opanować motocykl. Podziwiałem go maślanymi oczami i czekałem, aż skończy, a wtedy zdejmie kask i uwolni swoje blond dredy i zawadiacki uśmieszek, a ja będę mógł się rozpłynąć i cieszyć się jak jakaś napalona fanka.
            Kiedy w końcu skończył codzienny trening i zatrzymał się nieopodal zdejmując z głowy kask i potrząsając głową, by jego fryzura się ułożyła, wstrzymałem oddech. Był niesamowicie męski. Jego oczy błądziły wśród widowni i na jedną małą chwilę zostały utkwione we mnie, a potem przeniosły się na puste krzesełka za mną. Powinszowałem sobie w myślach, że nie zrobiłem głupiej miny, tylko wyglądałem nonszalancko, kiedy tak rozwaliłem się na siedzeniu z plastiku i patrzyłem na wszystko obojętnym wzrokiem. Kiedy tylko odwrócił się w kierunku swojego przyjaciela, który właśnie do niego podjechał, przeczesałem swoje, pofarbowane na blond, loki i poprawiłem bluzę, by wyglądać idealnie.
            Po jakimś czasie Zico – tak właśnie nazywał się mój motocyklista – skończył rozmowę i zaczął prowadzić pojazd do wyjścia z toru, by zostawić go w garażu obok stadionu. Specjalnie usiałem obok wyjścia, by przeszedł obok mnie, może zwróci dziś na mnie uwagę. Tak właśnie się stało, kiedy przechodził obok mnie, zatrzymał się nagle i spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.
                    Hej, młody – powiedział, a ja niemal podskoczyłem w miejscu, utrzymałem jednak postawę chłodnego obserwatora.
                    Hej – odpowiedziałem obojętnie, zerkając na niego od niechcenia, a w myślach powstrzymując się od pisku radości.
                    Co u ciebie?  - spytał opierając się o rampę oddzielającą tor od widowni.
                    Nic ciekawego, muszę się cały czas uczyć, a to mnie strasznie wkurza – odpowiedziałem.
                    No to cienko, a kim chcesz zostać w przyszłości? - zainteresował się.
                    Nie wiem, najchętniej grałbym w piłkę nożną albo tańczył – odpowiedziałem.
                    Albo rapował – dopowiedział.
                    No – wydukałem tylko, zdziwiony faktem, że wie takie rzeczy – A ty? Zamierzasz jeździć zawodowo? - spytałem trochę nieśmiało.
                    Tak. To moje marzenie, ale to chyba nie jest czas na tego typu rozmowy – powiedział rozbawiony – O wiele bardziej wolałbym teraz byś mówił trochę mniej, a więcej jęczał, mały – powiedział wprost, a ja zarumieniłem się zawstydzony.
                    Ja za to wolałbym byś nie sypał tego typu aluzjami – odgryzłem się.
                    Wygląda jakbyś pragnął czego innego – powiedział z jeszcze większym uśmiechem.
                    Wcale nie i przestań mi coś sugerować – powiedziałem już nieco zły, nienawidziłem się rumienić, a gdy ktoś doprowadzał mnie do takiego stanu, nawet jeśli był to mój wymarzony motocyklista, to wściekałem się ogromnie. Czasem Zico mówił mi tego typu rzeczy, ale jeszcze nigdy tak otwarcie, z jednej strony czułem przypływ wściekłości, a z drugiej rozpływałem się i najchętniej oddałbym mu się na tych krzesełkach.
                    Słodko się rumienisz – powiedział jeszcze Zico i odszedł do wyjścia, a ja pozostałem tam gdzie siedziałem całkowicie rozdarty.
                    Dupek – szepnąłem do siebie.
* * *
Następnego dnia do mnie nie zagadał, a ja poczułem ogromny zawód. Dlaczego nie podszedł i nie zapytał o moje samopoczucie? Czekałem na to codziennie. Nie miał powodu, by do mnie cokolwiek mówić, ale i tak na to liczyłem. No cóż, to po prostu nie jest jeden z tych szczęśliwych dni. Wstałem i ruszyłem do łazienki.
Kiedy stałem przy zlewie i myłem ręce, do pomieszczenia ktoś wszedł. Uniosłem głowę i spojrzałem w lustro. To był Zico, który spotkał moje spojrzenie i uśmiechnął się szyderczo. Odetchnąłem i otrzepałem ręce z wody, a później odwróciłem się ruszyłem do wyjścia, musiałem jednak minąć Zico, a ten zatarasował mi drogę. Próbowałem go wyminąć, ale ten złapał mnie za ramię i pchnął na ścianę.
                    Gdzie się wybierasz, mały – zapytał.
                     Do domu – odpowiedziałem.
                    Ach, tak. Nie masz ochoty na małą zabawę? - spytał, przechylając głowę.
                    Em... - zastanowiłem się jak z tego wybrnąć – Nie – powiedziałem głupawo.
                    Czy aby na pewno? - przesunął ręką po moim ramieniu, a ja zadrżałem.
                    T-Tak -  zaprotestowałem słabo.
                    Podnieca cię mój dotyk? - spytał uwodzicielsko, a ja wczepiłem się rękoma w ścianę i pokręciłem przecząco głową.
                    Tak? To czemu drżysz? - zadał kolejne pytanie.
                    Ze strachu – skłamałem pospiesznie i całkowicie nieudolnie.
                    No tak – zaśmiał się rozpoznając od razu moje kłamstwo.
Przysunął się jeszcze bliżej i schylił się odrobinę. Byliśmy niemalże tego samego wzrostu. Musnął delikatnie skórę na moim policzku swoimi pełnymi wargami. Znów lekko zadrżałem. Spodobała mu się moja reakcja i powtórzył czynność, a potem zaczął przesuwać się w stronę moich ust, znacząc drogę do nich motylimi pocałunkami. Kiedy dotarł wreszcie do nich, zaczął je całować nieśpiesznie, a ja stałem w miejscu, całkowicie biernie, dopóki nie rozchylił językiem moich warg i nie wtargnął do wnętrza moich ust. Badał spokojnie moje podniebienie i policzki, ocierał się o mój język, a ja tylko stałem jak kołek, czasem wzdychając z źle krytego podniecenia. Przerwał i spojrzał  mi w oczy.
                    Podoba ci się? - spytał.
                    T-Tak – odpowiedziałem. Chciałem być bardziej pewny siebie, oddawać jego pieszczoty i nie stać w miejscu, ale to nie było takie łatwe, skamieniałam na myśl o tym jak bardzo to wszystko jest nierealne, a zarazem wymarzone i wyrwane jak z moich snów. Choć moje sny były bardziej nieprzyzwoite.
Uśmiechnął się słysząc moją odpowiedź i powrócił do moich warg. Tym razem nie był taki delikatny i wtargnął do moich ust z całą siłą. Dopiero taka dawka adrenaliny, wyzwoliła we mnie jakąś reakcję. Oddałem nieśmiało pocałunek, a Zico od razu to podchwycił i pomógł mi znaleźć odpowiedni rytm. To trwało co najmniej kilka minut, a kiedy Zico oderwał się ode mnie, jęknąłem rozczarowany. Właściwie mogliśmy zaprzestać na tym pocałunku, ale dredziarzowi to nie wystarczało tak jak mi. Przeniósł swoje gorące pocałunki na moją szyję. Zaczął delikatnie, tylko ją całował, ale potem zaczął ja lizać i gryźć, szczypał mój brzuch przez koszulkę, a potem jego dłoń wślizgnęła się pod materiał dżinsów i ścisnęła moje krocze. Jęknąłem głośno, zaraz jednak zagryzając wargi do bólu, by uciszyć gwałtowne reakcje własnego ciała. Rumieniłem się przy tym obficie, trochę z zawstydzenia, a trochę z ledwie hamowanego podniecenia. Zico to wszystko zauważał i uśmiechał się do mnie podstępnie, ściskając energicznie mojego penisa przez materiał bokserek. Jęczałem coraz częściej, robiąc to niemalże bezwstydnie. Druga jego ręka odchyliła moją koszulkę i pogładziła mnie najpierw po brzuchu, a potem zaczęła sunąć wyżej, następnie szczypiąc, ciągnąc i pocierając moje wrażliwe i naprężone sutki.
Ta chwila mogłaby trwać wieczność, jednak przerwał ją krzyk mojego ojca.
                    Zelo, jedziemy – oznajmił.
* * *
Od tamtego zdarzenia minął tydzień i nie miałem czasu, żeby po szkole przychodzić na stadion. Czekałem jednak do chwili, kiedy zobaczę znów Zico. Już w następny weekend trafiła mi się taka okazja. Kris, najlepszy kolega Zico, wygrał jakiś ważny wyścig i po zawodach zrobiono after party na które mój ojciec mnie zabrał był tam też Zico a kiedy mnie spostrzegł pomachał do mnie z uśmiechem i zaprosił mnie ruchem reki bym porozmawiał z nim. Podszedłem do niego i spojrzałem na wysokiego mężczyznę stojącego obok mnie.
                    Cześć – przywitał się Zico.
                    Hej – odpowiedziałem radośnie.
                    Hej, jestem Kris – przedstawił się brązowowłosy kolega Zico.
                    Hej, nazywam się Zelo, jestem synem trenera – odpowiedziałem.
                    Jest też moim znajomym – dopowiedział z szerokim uśmiechem Zico.
                    Tak? - zapytał  nieco drwiąco Kris – To ja może pójdę teraz do trenera, bo chyba mnie woła – powiedział nagle i odszedł czym prędzej.
                    Co u ciebie, mały? - spytał Zico, gdy tylko zostaliśmy sami.
                    Dobrze – odpowiedziałem.
                    Nie tęskniłeś? - spytał pewny siebie.
                    Nie – skłamałem.
                    Tak łatwo cię przejrzeć – powiedział i spojrzał nagle w bok, gdzie stał stół z przekąskami – Chyba zabrakło szampana, muszę zejść po niego na dół, do samochodu, jestem odpowiedzialny za zaopatrzenie – powiedział – Idziesz ze mną? - bardziej stwierdził niż zapytał, więc kiedy ruszył w stronę wyjścia, poszedłem za nim z uśmiechem zwycięzcy.
Wyszliśmy na zewnątrz, a zimny wiatr owiał moje rozgrzane policzki. Schowałem się bardziej w mój szal, który okrywał podbródek, którego nie lubiłem i zakrywałem zazwyczaj jakimiś chustkami, maskami lub szalikami. Przeszliśmy przez ulicę i weszliśmy na mały parking. Zico szedł nieco przede mną i wyznaczał drogę. Kluczyliśmy między licznymi samochodami gości, którzy zgromadzili się na tej imprezie, aż wreszcie dotarliśmy do czarnego vana.
                    To twój samochód? - spytałem z podziwem.
                    Oszalałeś? - spytał ze śmiechem – Oczywiście, że nie. To samochód męża mojej siostry. Dzisiaj mnie tu przywiózł – powiedział  - Ja nawet nie mam prawo jazdy – dopowiedział jeszcze i otworzył rozsuwane tylne drzwi. Wszedł do środka, a ja stałem na zewnątrz wahając się. Nie wiedziałem, czy mogę wejść, czy mam czekać na niego. Moje wątpliwości rozwiały się, kiedy wychylił się z samochodu i spojrzał na mnie zdziwiony.
                    Czemu nie wchodzisz? - zapytał, a ja wszedłem z uśmiechem nadziei, potem zamknął drzwi i zmierzył mnie – Dokończymy to co przerwał nam twój ojciec? - spytał z powiększającym się uśmieszkiem.
* * *
Spoglądałem od niechcenia jak jego motor zatrzymuje się na mecie i jak zdejmuje kask z głowy uwalniając dredy. On również spojrzał na mnie raz, a przez jego twarz przebiegł drobny i skryty uśmiech.
Kiedy pożegnał się z kolegą i ruszył do wyjścia, zatrzymał się przy rampie w miejscu, gdzie siedziałem i uśmiechnął się do mnie.
                    Przychodzisz dziś do mnie? - spytał.
                    Oczywiście – odpowiedziałem i oddałem uśmiech.
                    No to jesteśmy umówieni – stwierdził i ruszył dalej.
Nie mogłem się już doczekać tego spotkania z moim chłopakiem. Od after party minął miesiąc i tak długo ze sobą byliśmy, mam nadzieję, że będziemy ze sobą jeszcze dłużej.
                    Synu! - wykrzyczał mój ojciec z drugiego końca toru – Jadę do domu! Jedziesz ze mną?
                    Nie! - odkrzyknąłem  - Idę do kolegi! - mówiąc to wstałem i ruszyłem za Zico.

niedziela, 13 października 2013

Telefon samobójcy

Rodzaj : AU, angst, yaoi, oneshot
Pairing: MinKook (Jongkook x Minho)
Fandom: Shinee x BTS
Ostrzeżenia: brak

Od autorki: Coś niezapowiedzianego, mam nadzieję, że się spodoba. C; Kocham was i proszę o komentarze. <3



Zawsze wydawało mi się, że jestem silnym człowiekiem. Potrafiłem o siebie walczyć, osiągałem szczyty i nigdy nie ponosiłem porażek. W swoim życiu spełniłem moje marzenia, nie bałem się wyzwań. Myślałem, że jestem zbyt dobry, by upaść.
Miałem ledwie dwadzieścia trzy lata, a już miałem dobrą pracę, dom i brak poczucia, że mogę to stracić. Parłem do celu i sądziłem, że przeżyłem już wszystko. Czasem człowiek mocno się myli. Błądzi jak we mgle. Jego myśli są rozproszone, a cele jakie sobie obiera, mało ambitne.
Wszystko może zmienić jedna chwila, jedna sytuacja, niekoniecznie skomplikowana. Może to być coś irracjonalnego. Cos czego nie zauważamy, choć jest blisko. Jak fala tsunami zmywa wszystko z powierzchni naszego przeznaczenia, mimo że jeszcze chwilę temu nawet nie wiedzieliśmy o zagrożeniu.
Bywa i tak, że niespodziewana sytuacja, pociąga za sobą konsekwencje, które nie są dla nas dobre, ani miłe. Powoli niszczą nasze życie, które upada po kolei jak kostki domino. Wszystkie niebezpieczeństwa są blisko nas.
Nie wiem, która z tych dwóch opcji bardziej oddaje moją sytuację. Nie myśli się o takich rzeczach, kiedy naprawdę przydarza nam się coś złego.
* * *
Teraz wydaje mi się to absurdalne. Otwarte wołanie o pomoc, które zignorowałem.
Mieszkałem na przedmieściach w małym domku, zawsze marzyłem, by mieszkać w takim miejscu. Kiedy byłem dzieckiem nie mogłem nawet marzyć o takim miejscu. Mieszkałem razem z licznym rodzeństwem i rodzicami w małym mieszkaniu na dziesiątym piętrze starego wieżowca. Nigdy nie czułem się dobrze w otoczeniu tych szarych ścian. Marzyłem o wyrwaniu się stamtąd. Wybrałem ścieżkę mądrości i wspiąłem się na szczyt. Zostawiłem tamten świat za sobą, nie chciałem pamiętać jaki byłem i z kim tam byłem. Nie żałowałem ani przez chwilę. Nigdy się nie zawahałem. Byłem stanowczy.
Miałem wymarzone życie i nawet sąsiedzi byli wymarzeni. Może z jednym wyjątkiem. Syn moich sąsiadów, zagorzałych katolików, był chyba jedynym wyjątkiem. Nie był miły, nie był pomocny, ani szlachetny, wtapiał się w tło, lecz było w nim wiele mroku i smutku. Nie brałem tego nigdy do siebie, nie chciałem się wtrącać, po prostu nie miałem w naturze odruchu pomocy bliźnim.
Okno mojej sypialni wychodziło na ich ogród, widziałem jak dwójka młodszego rodzeństwa zawsze bawi się z psem, widziałem ich rodzinne grille i widziałem jak najstarszy syn sąsiadów wymyka się co noc przez okno, by potem wracać na wpół przyomnie nad ranem. Na początku budziło to mój sprzeciw, pamiętam siebie w jego wieku, moje zachowanie nie różniło się kompletnie niczym. Dopóki się nie obudziłem i nie wziąłem do pracy. Właściwie to byłem w tedy trochę młodszy. Odganiałem jednak te myśli, nie chciałem pamiętać. To były naprawdę straszne chwile.
Nie rozumiałem tylko jednego. Czemu on to robi? Ja zachowywałem się tak, bo miałem ciężkie życie. Nigdy się nie lubiłem z moim rodzeństwem, a rodzice wręcz mnie odpychali od siebie, nie zaznałem ciepła rodzinnego domu. Jednak ten chłopak miał wszystko, znałem pobieżnie jego rodzinę. Rodzice wydawali się przyjemnymi ludźmi, a ich pozostałe dzieci zawsze zgodne i uprzejmie się witające. Miał pieniądze, ładny dom, duży ogród, cotygodniowe grille, gromadkę przyjaciół, którzy niemal codziennie u niego gościli. Czego mogło mu brakować?
Nie pomyślałem o tym, że niektórzy rodzą się ze smutkiem wewnątrz siebie, są zaprogramowani na autodestrukcję.
* * *
Stałem przy półce z kukurydzą w puszkach. Musiałem się w końcu wybrać na zakupy, bo w lodówce nie miałem kompletnie nic. Ciężko mi się było zdecydować, więc stałem tak myśląc, który rodzaj kukurydzy wybrać. Byłem pogrążony w swoich myślach i skupiony na tym co robiłem. Jednak z tego stanu wyrwał mnie głośny huk, obejrzałem się za siebie i zobaczyłem, że po podłodze toczą się puszki groszku, które stały naprzeciw tych z kukurydzą.
To był on, leżał na podłodze i próbował się podnieść. Najwidoczniej to on zwalił puszki. Wyglądał na pijanego. Nie szło mu zbyt dobrze wstawanie. Zignorowałem to i wróciłem to swojego poprzedniego zajęcia. Nie miałem naturalnego odruchu pomocy, więc założyłem, że ktoś inny mu pomoże. Zaraz zjawił się ochroniarz, który chwycił brutalnie chłopaka i próbował go wyprowadzić na zewnątrz.
 - Spieprzaj – wykrzyknął chłopak i zaczął się szarpać.
Włosy mu się potargały i chyba nic nie widział przez opadającą na oczy grzywkę. Był pijany albo naćpany, a może i jedno, i drugie.
Przestałem myśleć nad kukurydzą i stanąłem, przypatrując się ukradkiem rozgrywającej się przede mną scenie. Było to dość niecodzienne.
 - Jesteś pełnoletni? – zapytał pracownik sklepu i wzmocnił uścisk na ramieniu chłopaka.
 - Nie wiem – powiedział brunet, kręcąc głową i wzruszając ramionami.
 - Idziemy, młody, muszę cię odprowadzić na komisariat – westchnął mężczyzna w czerni i ruszył, ciągnąc za sobą chłopaka.
Kiedy zostałem sam, rzuciłem wzrokiem na puszki na podłodze i obojętnie wrzuciłem do koszyka kukurydzę. 
Wystarczyło podać pomocną dłoń.
* * *
Wychodziłem właśnie z samochodu, kiedy zauważyłem, że siedzi wsparty o drzewo, blisko mojej bramy. Był już wieczór i robiło się chłodno, a on po prostu siedział przemarznięty na ziemi. Wyglądał na trzeźwego, ale mocno przybitego.
Bywa, że nasze myśli i czyny mijają się obojętnie. Nie wiem czemu za każdym razem ignorowałem go, mimo że moje myśli kazały mi pomóc. Wiele dałbym, by móc zrozumieć, jak mogłem popełniać notoryczne błędy. Wydaje mi się, że ten chłopak był tylko narzędziem w rękach losu. Miał mi powiedzieć co dzieje się z takimi jak ja i był tu tylko po to, by dać mi kolejną szansę.
W tamtym czasie nie byłem zbytnio rozdarty, pojawiło się w mojej głowie króciutkie ostrzeżenie, a potem znikło i dało mi spokój. Zignorowałem go bez mrugnięcia okiem. Po prostu go zostawiłem, tam gdzie był i wszedłem do domu.
Kilka godzin później, kiedy myłem naczynia, byłem świadkiem jak został potrącony przez samochód. Widziałem całą scenę przez okno w kuchni, które wychodziło na ulicę. Nie zrobiłem nic. Założyłem, że skoro ja to widziałem, to inni też i mu pomogą. Poza tym mężczyzna, który to zrobił od razu wysiadł i zaczął pomagać. Usiadłem przed telewizorem i z obojętnością zacząłem oglądać jakiś program.
Tok mojego myślenia był spaczony, trudno było naprawić skazy na mojej duszy, ale to co miało się wydarzyć, zmieniłoby ten dziwny tor myśli i brak empatii.

* * *

Miesiąc po tym wydarzeniu, minąłem go przed kawiarnią, do której zawsze chodziłem. Lubiłem to miejsce, bo miało przyjemny klimat. Kawiarenka była mała i stylowa. Urządzona ze smakiem, a podawana tam kawa była przepyszna.
Kiedy miałem gorsze dni, poprawiałem sobie w ten sposób humor. Tak się składa, że dziś mój projekt okazał się kompletną klapą, a awans przeszedł mi koło nosa, więc byłem okropnie zdenerwowany. Musiałem ulżyć swoim skołatanym nerwom.
Przed wejściem do środka, zauważyłem go, jak siedzi na ławce. Drżał lekko, lecz nie z zimna, a dlatego, że płakał, patrząc na swoje stopy. Stanąłem w miejscu z ręką na klamce. To było takie dziwne uczucie, coś w środku kazało mi mu pomóc, lecz ja nie widziałem w tym sensu. Nie wiedziałem, czemu w mojej głowie tworzą się tak dziwne scenariusze.
W pewnym momencie on podniósł swój wzrok na mnie i spojrzał mi prosto w oczy. Czułem się dziwnie, obserwując go. Chłopak przestał pociągać nosem i wpatrywał się we mnie zdzwiony. Lekko uchylił usta i trwał w tej pozycji. Na jego twarzy malowało się cierpienie i strach, po części jednak również obojętność. Razem dawało to naprawdę niebezpieczny efekt. Już widziałem kiedyś to spojrzenie. Wiele lat temu sam tak wyglądałem, wtedy gdy przechodziłem ciężki czas i pragnąłem śmierci. Poczułem, że chce podejść to niego i pomóc mu.
Już prawie to zrobiłem, lecz wtedy usłyszałem za sobą kobiecy głos.
 - Przepraszam, chciałabym wejść – oznajmiła dziewczyna stojąca koło mnie – Blokuje, pan, wejście  -  niemalże warknęła zniecierpliwiona.
 - Och, przepraszam – ocknąłem się z tego dziwnego stanu i odsunąłem się, by przepuścić ją.
Kiedy to zrobiłem, spojrzałem za siebie. Chłopak zniknął, a wraz z nim to dziwne uczucie. Wszedłem do środka, zostawiając wszystkie powracające wspomnienia na zewnątrz.
Straciłem ostatnią szansę.
* * *
Nigdy nie wierzyłem w Boga. Moi rodzice również nie wierzyli. Jednak zawsze fascynowało mnie to jak ludzie, którzy wierzą, postrzegają innych. Potrafią pomóc, mimo że nic nie dostaną nic w zamian. Przynajmniej w założeniu, bo przecież nie każdy wierzy z taką samą mocą.
Bezinteresowność jest cechą, której pojąć nie potrafiłem. Miłość wiąże się z bezinteresownością, jest jej częstym skutkiem. Nie rozumiałem czym jest miłość, dopóki jej nie utraciłem.
* * *
Obudził mnie natarczywy dzwonek telefonu. Podniosłem się do siadu i zapaliłem lampkę. Rzuciłem okiem na zegarek, dochodziła trzecia w nocy. Chwyciłem za telefon i wcisnąłem zieloną słuchawkę. Ko może dzwonić o tej porze?
 - Halo? – spytałem.
 - D-dzień dobry – usłyszałem nieco drżący głos po drugiej stronie.
 - Z kim rozmawiam? – zadałem kolejne pytanie.
 - Mam na imię Jeong i mieszkam w domu obok. Pewnie mnie, pan, nie kojarzy, bo nigdy nie rozmawialiśmy, ale moja matka kiedyś u pana była i przyniosła panu szarlotkę. Mówiła, ze jest pan bardzo miły i inteligentny – tłumaczył chłopak.
Zmarszczyłem brwi zdzwiony, nie wiedząc o co może mu chodzić. Wiedziałem kim jest, bo to właśnie on był tym dziwnym dzieckiem z sąsiedztwa.
 - Ale o co chodzi? – spytałem.
 - Ja… - zawahał się – Nie mam się z kim pożegnać, a sadzę, że z kimś muszę.
 - Jak to pożegnać?
To naprawdę przestawało być zabawne. Trochę zacząłem się obawiać.
 - Chcę popełnić samobójstwo – oznajmił pewnie, jego głos nawet nie zadrżał.
 - Że co?! – wykrzyknąłem – Niby dlaczego, dzieciaku?!
 - Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale mam wrażenie, że musze to zrobić.
 - Poczekaj, że niby co? – zerwałem się z łóżka – Niby czego ci braje?
 - Niczego, ale coś we mnie mówi, ze to jest bez sensu.
 - Gdzie jesteś? – podbiegłem do szafy i chwyciłem płaszcz – Jadę po ciebie.
 - Jestem na moście przy kościele – odpowiedział spokojnie.
 - Zaraz tam będę – wybiegłem z domu i ruszyłem do domu obok, wbiegłem na podwórko i wpadłem na ganek, uderzając pięściami w drzwi.
 - Jest jeszcze coś, myślę, że gdybym miał ochotę żyć, to bym pana pokochał – powiedział chłopak, a ja zachłysnąłem się powietrzem i zapukałem raz jeszcze – Żegnaj – wtedy rozłączył się, a ja spanikowany, zacząłem krzyczeć o pomoc.
Otworzyła mi jego matka, stanęła przede mną, wpatrując się we mnie rozespanym, nieco zirytowanym wzrokiem.
 - O co chodzi? – spytała.
 - O Jeonga…
* * *
Odszedł nim przyjechaliśmy na miejsce. Czy gdybym wtedy przed kawiarnią do niego podszedł… To chybaby nic nie zmieniło. Nosił w sobie smutek. Lekarz nazwał to depresją, jednak ja wiem, ze to nie było takie oczywiste. Był to smutek głęboko w nim, z którym urodził się.
* * *
Po tym co stało się z Jeongiem oraz tym jak odnalazłem miłość, która zginęła nim się zaczęła, wyprowadziłem się i zamieszkałem w centrum. Rzuciłem pracę, która zabierała mi moje życie. Moje oszczędności na założenie firmy przeznaczyłem na podróże. Poznałem dziewczynę, z którą dzielę obecnie życie i mieszkanie. Stałem się kimś innym, jednak nie zapomniałem o przeszłości. Noszę ją w sobie.
obojętny
1. «nieokazujący zainteresowania kimś lub czymś, niedbający o kogoś lub o coś; też: świadczący o takiej postawie»
2. «niebudzący żywszych uczuć, niemający dla kogoś znaczenia»
3. «pozbawiony cech charakterystycznych, wyróżniających»
4. «niewywierający na coś szkodliwego wpływu»

Według słownika to właśnie znaczy obojętny. Czy taki byłem? Czy tak widziałem Jeonga? Czy tak postrzegałem świat? Czy tacy właśnie są ludzi? Co trzeba przeżyć, by stać się mniej obojętnym?

piątek, 11 października 2013

Szaleństwo, które w sobie noszę pt 2

Od autorki: Mało brakowało, a zapomniałabym wstawić dzisiaj notkę, a tak się cieszyłam, że zdążyłam na czas. Co tu dużo pisać, mam nadzieję, że się spodoba. Kocham was i proszę o komentarze. <3

Opuściłem klapę toalety i usiadłem na niej. Przeczesałem włosy, patrząc w lustro, które wisiało naprzeciw mnie. Byłem zdenerwowany, wszystko przez tego dzieciaka. Co on miał w sobie takiego, że najchętniej przeleciałbym go w miejscu, w którym akurat się znajduję. Czuję, że on mnie pociąga. O czym ja w ogóle myślę?
Wyciągnąłem z kieszeni spodni skręta i zapalniczkę. Włożyłem go do ust i podpaliłem, potem zaciągnąłem się i nie wypuszczałem dymu, dopóki nie poczułem go daleko w płucach . Oparłem się o ścianę, odchylając głowę. Zaciągnąłem się jeszcze raz.
Muszę wyluzować, uspokoić się. To naprawdę niedorzeczne, Jeong jest chłopakiem. Co ja mówię? To nie jest aż tak ważne jak to, że jest jeszcze dzieckiem, do tego zamkniętym w swoim świecie. Nie mogę go tak po prostu wykorzystać, nie może poczuć się jak zabawka. Należy mu się szacunek, a przecież nie wezmę z nim ślubu i zapewne po tym jak go już przelecę, znudzę się i przestanie mi się śnić po nocach w jednoznacznych sytuacjach.
Odetchnąłem cierpiętniczo. Czułem się skołowany, niepewny, jakbym nie był sobą. Czułem się po prostu źle.
Nagle drzwi łazienki się otworzyły i do środka wszedł Jeong. Spojrzał na mnie niepewnie, zaskoczony tym, że nie zamknąłem drzwi, ani nie zapaliłem światła. Najpierw spojrzał mi pytająco w oczy, a potem jego uwagę przykuł skręt, który trzymałem. Uniósł brwi i zrobił dziubek. Nie byłem pewny, czy wie co to jest i że to zakazane. Nie miałem pojęcia jak zareaguje, był strasznie nieprzewidywalny. Najgorsze było to, że nawet ten fakt był w nim podniecający. Czasami się zastanawiałem co zrobi, jeśli zacznę się do niego dobierać. Szybko jednak spławiałem takie myśli. To chore i chyba nielegalne, w końcu on nie miał nawet dziewiętnastu lat, nawet nie mógł oglądać porno, a co dopiero uprawiać seksu.
 - Co ty robisz? – spytał.
Odetchnąłem z ulgą, więc nie wiedział, co to jest marihuana. Całe szczęście.
 - Em… - zastanowiłem się – Siedzę i myślę – odpowiedziałem po chwili namysłu.
Miałem nadzieję, że teraz Jeong odejdzie, jednak najwidoczniej nie był usatysfakcjonowany moją odpowiedzią i stał dalej w miejscu.
 - Chciałeś coś jeszcze? Mam wyjść? – spytałem zdziwiony, że nie wychodzi.
 - Nie o to pytałem – stwierdził ironicznie.
Właśnie o tym mówiłem. Ironia? Nigdy się nie spotkałem z tym, żeby Jeong był ironiczny. Nieprzewidywalny.
 - Chodzi o skręta? – spytałem i podniosłem go na potwierdzenie.
- Ty to palisz? – spytał.
 - Czasem – odparłem wymijająco.
 - Masz tego więcej? – spytał.
 - Nie, nie w tej chwili – odpowiedziałem coraz bardziej zaintrygowany – A co chcesz spróbować? – zażartowałem.
 - Chciałbym – odparł, a mnie zatkało.
 - Serio? – byłem wręcz zszokowany.
 - Podobno po tym człowiek czuje się szczęśliwszy – powiedział trochę zbyt smutno.
Teraz to mnie zdziwił. Nie czuł się szczęśliwy? Nigdy nie okazywał tego, że coś mu nie pasuje w życiu. Może poza tą nocą, kiedy wróciliśmy z Taehyung pijani, a on leżał pod łóżkiem, bo śnił mu się koszmar. Jednak to był tylko sen, ja też czasem miewam straszne sny, po których nie mogę się pozbierać. Może nie reaguję, aż tak desperacko, ale przecież Jeong jest dzieckiem z zaburzeniami. On odczuwa wszystko bardziej. No właśnie. Może to jest powód jego nagłej wylewności. Czuje podwójnie, więc na pewno też odczuwa brak przyjaciół, szansy na normalną przyszłość. Choć czy on rozumie, to że w przyszłości będzie zdany na innych? Sam już nie wiem. W każdym razie ma prawo czuć się nieszczęśliwy.
 - Okej, chodź– powiedziałem, a on zbliżył się do mnie.
Poklepałem kolano, a on przycupnął na mojej nodze niepewnie. Zaciągnąłem się, zatrzymałem dym przez kilka sekund, a potem wypuściłem go. Patrzył  na mnie niepewnie, przygryzając wargę. Wyglądał tak uroczo, że nie mogłem się powstrzymać. Jeszcze raz się zaciągnąłem, a potem chwyciłem go za kark i pociągnąłem w stronę moich ust, łącząc je z jego wargami. Podświadomie rozchylił usta, a ja wpuściłem dym. Traciłem jego język moim, a on zareagował. Zaczęliśmy przeplatać języki i badać wnętrza swoich ust. Moja ręka zjechała na jego tyłek i zaczęła go ugniatać. Pocałunek był nieśpieszny i byłem zdziwiony, jak dobrze całował Jeong. Wydawał się być doświadczony. Robił to już kiedyś?
Odsunęliśmy się od siebie, a Jeong uśmiechnął się i wstał powoli.
 - To rzeczywiście daje szczęście – powiedział, a ja omal nie spadłem na podłogę.
Niech przestanie być taki pociągający. Boże, jak on mnie kręci. Muszę przystopować.
 - Pójdziesz ze mną na imprezę? – spytałem.
 - Jasne – wydawał się być podekscytowany – Nigdy na żadnej nie byłem. Widziałem to tylko na filmach – tłumaczył.
Pięknie. Miałem przystopować, a tymczasem zaprosiłem go na imprezę. No, ale to przecież nie randka. To tylko niezobowiązujące wyjście z… bratem kolegi, który jest chory psychicznie i młodszy ode mnie, do tego snuję o nim od pewnego czasu fantazje erotyczne, mimo że to nieetyczne.
Muszę pogodzić się z prawdą i przyznać się przed samym sobą, że jestem pedofilem. Inaczej tego nie można określić. Może Jeong ma już siedemnaście lat, ale mentalnie ma jakieś dziesięć, więc jestem niezaprzeczalnie zboczonym świrem, który w dodatku sprowadza go na złą drogę. Muszę czasem ruszyć swoim mózgiem i kontrolować swojego fiuta. Nie jestem przecież neandertalczykiem, zawstydzam swój gatunek tymi zwierzęcymi odruchami.
Po tym jak chłopak wyszedł, schowałem twarz w dłoniach i dałem sobie mentalnego kopniaka, gdybym mógł to sam skopałbym sobie dupę za niepanowanie nad językiem i pleceniem tego co mi ślina na język przyniesie. Teraz było już za późno. Obiecałem coś Jeongowi i muszę dotrzymać słowa, w przeciwnym razie będzie bardzo zawiedziony. Po prostu pójdę z nim, ale postaram się kontrolować sytuację i nie zrobić żadnego głupstwa. 
* * *
Tydzień później zabrałem go do klubu, do którego często chodziliśmy z Tae. Bardzo lubiłem to miejsce i chciałem pokazać je Jeongowi, zwłaszcza że obiecałem mu to.  Coraz częściej przyłapywałem się na myśleniu o nim, w sposób w jaki myśli się o swoim chłopaku. Na początku sądziłem, ze jeśli tylko się z nim prześpię, to ten dziwny pociąg do niego zniknie, ale zbiegiem czasu, zdałem sobie sprawę, że to nie do końca prawda. Pociąg fizyczny to nie wszystko co do niego czuję, jest coś jeszcze, jakaś dziwna nić porozumienia między nami. Coś nadrzędnego, trochę pierwotnego i czuję głęboko w środku, że jest to dobre, wręcz czyste uczucie, które mógłbym podarować innej osobie. Jednak nie uważam, bym był odpowiednim kandydatem na partnera dla chłopaka takiego jak Jeongguk. On jest wrażliwy, emocjonalny, nawet trochę przewrażliwiony. To niebezpieczne dla obu stron. Jednakże, chyba jedynie dla mojej zguby, przeważały w nim te dobre cechy, był bardzo sympatyczny, inteligentny, miły, nad wyraz pomocny, trochę gadatliwy, oczywiście tylko w stosunku do bliskich mu osób, ciekawy świata, może trochę nieobecny, nieznający zasad życia, ale przez to jeszcze bardziej słodki.
Kiedy weszliśmy do klubu uderzyła w nas fala dudniących basów, duszący dym i ostre światła. Przemknąłem się z Jeongiem w stronę kanap i wypatrzyłem jakąś wolną. Usiedliśmy nieco onieśmieleni wobec siebie. Nie wiedziałem za bardzo jak mam się zachowywać, o mówić. Nie wiedziałem w jaki sposób odbiera to Jeongguk i na ile rozumie zaistniałą sytuację. To aż za bardzo przypominało randkę, a nasze zawstydzenie nie pomagało mi w zbagatelizowaniu tego odczucia.
Atmosfera była raczej drętwa. Było to na razie sączenie coli i rzucanie jakiś uwag, a wszelkie próby dłuższej konwersacji spełzały na niczym. Postanowiłem, że trzeba nas trochę podkręcić do działania, więc zamówiłem alkohol. To na pewno nas rozluźni, a zwłaszcza mnie. Byłem okropnie spięty.
Mój plan się sprawdził, bo już po paru głębszych zarówno ja, jak i Jeong rozmawialiśmy o jakiś głupotach, a cisza sprzed kilkudziesięciu minut zniknęła, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nawet nie wiem, kiedy nastolatek usiadł tak blisko mnie oraz kiedy nasze głosy przeszły do poufałych półszeptów. Nie potrafię zrozumieć, w jaki sposób Jeong stał się tak kuszący. Jego ręka spoczęła na mojej, a jego usta szeptały do mojego ucha. Wypiłem zdecydowanie za dużo. Nie umiałem się sprzeciwić, może dlatego, że mnie tak cholernie kręcił, a może przez jego śmiałość.
Wiedząc do czego to prowadzi, zaproponowałem, żebyśmy poszli na parkiet. Wstałem, ciągnąc go za rękę w tłum ściśniętych, bujających się ciał. Stanąłem niedaleko baru i zacząłem bujać się z resztą, a Jeong szybko podłapał rytm i dołączył się do mnie. W pewnym momencie zarzucił mi ręce na szyję i przycisnął swoje ciało do mojego. Nie potrafiłem zaprotestować. Po prostu oplątałem jego talię ramionami. Wtedy zauważyłem, że jest wyższy ode mnie. Trochę to ironiczne, ale wolałem teraz nie myśleć o tym, a raczej skupić się na tym, że wolno obracamy się do szybkiej klubowej piosenki. Wypadliśmy z rytmu i zachowujemy się, jakbyśmy tańczyli do wolnej piosenki. Ludzie nie zwracają na nas  uwagi, a my nie przejmujemy się nimi. Jestem tylko ja i Jeong i nasze nagle złączone usta. Po chwili skupiam się już tylko na naszych przeplatających się językach. Nie rozumiem, jak to się właściwie dzieje, że to Jeongguk inicjuje to wszystko. Nie wiem, czemu się nie przeciwstawiam.
W końcu się opanowuje i przerywam nasz pocałunek, odpychając lekko chłopaka od siebie. Biorę głęboki wdech. Musze szybko przemyśleć, to co zrobiłem. Promile w mojej krwi wyparowały  jednej chwili, nie chce nic komplikować. Jednak wygląda na to, że Jeong coś do mnie czuję i ja też coś do nie go czuje. Gdyby tylko był zdrowy, to byłaby piękna odwzajemniona miłość, ale w takiej sytuacji… Nie wiem co myśleć.
Łapię Jeonga za ramię i wyprowadzam go na ulicę przed klub. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo Jeong jest pijany. Chwieje się w moich ramionach, drży lekko z zimna, które nagle go otoczyło, patrzy na mnie nieprzytomnie i już wiem, ze jutro nie będzie pamiętał, co zrobił.
Pocałował mnie, bo był pijany. Tylko dlatego. Na pewno.

piątek, 4 października 2013

Szaleństwo, które w sobie noszę pt 1

Od autorki: Pierwsza część mojego opowiadania o BTS, mam nadzieję, że się spodoba. Ciężko mi idzie pisanie następnego rozdziału (jestem dopiero w połowie), ale myślę, że dam radę skończyć na następny tydzień. Chyba pojawi się tu też następne opowiadanie - zapychacz, takie jak 'Różne oblicza miłości', które jest totalnie dziwne i bardziej dla zabawy. Będzie tez długie. Mam nadzieję, że ono też się przyjmie. Kocham was i proszę o komentarze. <3




Chłopak patrzył w moje oczy natarczywie i po raz pierwszy poczułem, że nie mogę znieść czyjegoś spojrzenia. Jego oczy były takie czyste, przejrzyste, nie znajdowałem w nich żadnych cieni. Oczy są podobno odzwierciedleniem duszy. Czułem, że w jego wypadku jest to prawda. W końcu spuściłem wzrok, nie mogłem wytrzymać tego, jak bardzo niewinne są oczy Jeonga.
Chłopak zdziwił się i spojrzał zdezorientowany na swojego brata, który zaśmiał się i objął go ramieniem. Odchrząknąłem zawstydzony swoją słabością i uśmiechnąłem się niepewnie.
 - Nie martw się tym – powiedział Taehyung z uśmiechem – On zawsze tak reaguje na nowych ludzi. Po prostu musi się z tobą oswoić – wytłumaczył, jednak ja i tak czułem się nieswojo – To jest Jimin – zwrócił się do brata i wskazał na mnie – Będzie z nami mieszkał, w naszym pokoju – tłumaczył młodszemu, jednak chłopak stał z spuszczoną głową, wyglądał na nieobecnego – Jeong, słyszysz? Przywitaj się – lekko nim potrzasnął.
Chłopak uniósł głowę i spojrzał pytająco na Taehyunga, który pokiwał mu głową. Jeong wyswobodził się z obejmujących go ramion brata i nieoczekiwanie przytulił się do mnie. Nie wiedziałem co mam zrobić i czy to normalne. Taehyung spojrzał na chłopaka zdzwiony i zmarszczył brwi. Spojrzałem na niego pytająco, ale on tylko wzruszył ramionami. Tymczasem Jeong odsunął się ode mnie, spojrzał na mnie zaciekawionym wzrokiem i zmarszczył czoło.
 - Zamieszkasz z nami? – spytał – Na jak długo?
 - Jeszcze nie wiem – odpowiedziałem.
 - Jesteś przyjacielem mojego brata? – zadał kolejne pytanie.
 - Tak.
 - Gdzie on będzie spał? – odwrócił się do Taehyunga.
 - W naszym pokoju – odpowiedział mu.
 - Mamy tylko dwa łóżka – stwierdził.
 - Oh, Jeonggie, błagam, przestań zadawać jakieś bezsensowne pytania – zbył go Taehyung – Idź do pokoju i pograj w jakąś grę na konsoli – powiedział i pchnął go stronę drzwi.
Chłopak wszedł, więc do pokoju i zamknął drzwi z trzaskiem.
 - Nie zwracaj na niego uwagi, nie ma nic przeciwko tobie, po prostu nie lubi obcych – powiedział Tae – Chcesz coś zjeść? – spytał.
 - Nie, ale napiłbym się czegoś – powiedziałem i ruszyłem za Tae, który wszedł do kuchni.


Wróciliśmy późno w nocy do domu. Taehyung był kompletnie pijany i bełkotał cos niezrozumiałego przez całą drogę powrotną, wisząc na moim ramieniu. Wtoczyliśmy się do pokoju Tae. Spojrzałem na łóżko Jeonga, było puste. Kiedy wychodziliśmy, spał.
Taehyung opadł na swoje łóżko i zaczął zdejmować spodnie.
 - Jeonga nie ma – oznajmiłem.
 Taehyung zamarł. Miał się nim opiekować, bo ich babcia miała dziś nocną zmianę. Wstał na równe nogi z rozpiętymi spodniami i wybiegł z pokoju. Zaczął przeszukiwać mieszkanie, nie było tu zbyt wielu miejsc, w których chłopak mógł się schować.
Nagle zauważyłem, że coś poruszyło się pod łóżkiem, więc szybko padłem na ziemię i zajrzałem pod nie. Zobaczyłem tam zwiniętego w kłębek chłopaka, który płakał cicho. Spojrzałem na niego i nie wiedząc co mam zrobić, po prostu przylgnąłem do podłogi.
 - Taehyung! – krzyknąłem – On jest tutaj! Znalazłem go!
Chłopak wpadł do pokoju i kiedy tylko zobaczył, że leżę na ziemi, klęknął obok mnie.
 - Jest pod łóżkiem – powiedziałem i wstałem, żeby zrobić miejsce Taehyungowi. Ten położył się na ziemi, tak jak ja wcześniej i wyciągnął rękę w stronę Jeonga.
 - Jeonggie – powiedział – Wyjdź, proszę.
Chłopak o dziwo zrobił co kazał, jednak dalej był skulony i drżał, płacząc.
 - Co się stało? – spytał Taehyung i przytulił brata.
 - Śnił mi się koszmar, a kiedy się obudziłem nikogo nie było – powiedział, szlochając i wtulając się w chłopaka przed nim.
Usiadłem na ziemi i przyglądałem się temu, całkowicie zszokowany. Nie wiedziałem, jak mam reagować na takie rzeczy. Pierwszy raz w życiu zetknąłem się z tego typu problemem. Zazwyczaj pewien siebie parłem do przodu, nie przejmowałem się kłodami rzucanymi mi pod nogi, a przecież nie zawsze było łatwo. Radziłem sobie. Teraz jednak spotkałem się z czymś, z czym nie potrafiłem sobie poradzić. Ten chłopak…
Mieszkałem u Taehyunga od dwóch tygodni. Jego babcia zgodziła się na to bez żadnych pytań, czy wątpliwości. Zdziwiło mnie to, ale cieszyłem się, że mam gdzie mieszkać, więc nie wtrącałem się w rodzinne sprawy tej rodziny. Taehyung był moim dobrym przyjacielem, a niedawno rodzice wystawili moje rzeczy za drzwi. Przyłapali mnie na braniu narkotyków, a kiedy dodali do tego wcześniejsze picie alkoholu, uprawianie seksu z chłopakami i robienie imprez, podczas których ich dom był demolowany, stwierdzili, ze tego już za wiele i sobie ze mną nie radzą.
Wiedziałem, że Taehyung ma chorego brata, jednak myślałem, że przez to będzie przygłupi i nie będzie niczego rozumiał. Tymczasem ten dzieciak był inteligentny. Zapamiętywał wiele rzeczy bardzo szybko, miał wielką wiedzę, którą jednak rzadko ujawniał. Zamykał się często w swoim świecie. Dało się z nim czasem porozmawiać i to nawet na ciekawe tematy. Musiałem z nim zostawać, kiedy Taehyung wychodził do szkoły, właściwie to mogłem gdzieś iść, ale towarzystwo Jeonga nie przeszkadzało mi. Naprawdę go polubiłem. Często roztapiał moje serce swoją słodyczą i uważałem go za niesamowicie uroczego. Momentami, choć ciężko mi się do tego przyznać, pociągał mnie ten chłopak.
Jednak w chwilach takich, jak ta nie miałem pojęcia jak mam zareagować. Wykraczało to poza moje możliwości. Nie wiedziałem na czym właściwie polega choroba Jeonga, dlatego często byłem zszokowany coraz to nowymi objawami.
Kiedy Jeong uspokoił się, Tae położył go na łóżku i przykrył kołdrą. Wydawał się niesamowicie trzeźwy, mimo że kiedy wchodziliśmy do mieszkania zataczał się półprzytomny. Usiadł obok łóżka i czekał, aż jego brat zaśnie. Odgarnął mu grzywkę z oczu i czule pogłaskał go po głowie. Położyłem się na łóżku i wpatrywałem się w ten dziwny, ale też na swój sposób uroczy, obrazek. Nie wiem, kiedy sam zasnąłem, ale tuż przed tym usłyszałem słowa Taehyunga, które kierował do Jeonga.
 - Proszę, nie rób mi nigdy takich rzeczy. Kocham cię, nie mogę cię stracić. Zostań ze mną. Na zawsze. Nie waż się umierać, bo wtedy pęknie mi serce i też umrę – mówił niezbyt przytomnie.
Moje serce zacisnęło się i pierwszy w życiu poczułem się tak smutny, zmartwiony czyimś nieszczęściem.

Jeong Guk…