wtorek, 31 grudnia 2013

Cały rok part 1. Jak bardzo mnie zranił

Rodzaj: AU, angst, yaoi, oneshot
Pairing: SeXing
Ostrzeżenia: brak

Od autorki: No cóż, wstawiam pierwszą część one-shota, którego napisałam jakiś czas temu, ponieważ miałam i nadal mam jazdę na Laya z Exo i SeXinga (a obiecałam sobie, że nikt z Exo mnie nie ruszy, a wtedy pojawiła się ta mała bestia imieniem Lay i zniszczyła mi mózg, wpadam coraz głębiej w Exowy świat fangirlingu, mimo że się bronię rękami i nogami). W każdym razie... tadaa.C; A tak poza tym to Szczęśliwego i co najważniejsze Pijanego Sylwestra. Wszyscy gdzieś idą, a ja jak zwykle forever alone , no ale mam k-pop, więc i don't care. xD Kocham was i proszę o komentarze.<3



Sytuacja, kiedy nie widzisz innego wyjścia niż śmierć. Znajdujesz się w niej i wiesz jak masz postąpić. Być może to pochopne, ale nie potrafię dalej iść przez życie w ciemności. Mój umysł błądzi, a serce krwawi. Myślałem o tym od tak dawna. Nawet jeśli śmierć nic nie załatwi w moim życiu, to nikt nie będzie się martwił, bo nikogo nie mam. Czasami coś robisz z wyboru, a czasem z przymusu wyboru. Zostałem postawiony przed faktem dokonanym, a nie moim własnym wymysłem. Wcale nie zabijam się z miłości, lecz z jej braku. Boję się samotności, więc kiedy siedzę na parapecie, rozglądam się po kątach w poszukiwaniu cieni. Wiem, że gdzieś tu są, bo czuję ich zimne oddechy na ciele. To ich lodowate palce zaciskają się na mojej duszy spychając mnie w otchłań rozpaczy. Boję się każdego oddechu w obawie, że mogą mnie odkryć. Wiedzą, że jestem już blisko, coraz bliżej ich świata, ale wiedzą też, że mnie jeszcze tam nie ma i w każdej chwili mogę się cofnąć.
Otwieram okno. Owiewa mnie ciepłe powietrze lipcowej nocy, kiedy wszystko pachnie nadzieją. Jednak ja umiem wyczuć w tej nadziei stęchliznę. Czuję ją przy każdym świszczącym wdechu i chcę by zniknęła, a z drugiej strony chce się nią wypełnić, aż po brzegi tak bym mógł w niej utonąć. Chcę ją czuć w moim mętnym wzroku, chcę, by zasłoniła ten groteskowy spokój wokół mnie.
Nie chce wyskoczyć, jeszcze nie. Chce przyzwyczaić się do gorzkiego smaku strachu, by nim przesiąknąć. Przyciągam tym cienie, zataczają wokół mnie koła, próbują zatruć moje myśli. Nie zależy mi jednak na tym, by je przegonić. Pragnę, by mnie stąd wzięły. Ich świat jest ciemny, ale nie tak jak ten. Czuję w sobie tylko pustkę, która powinna być zapełniona uczuciami. Nie moimi, lecz tymi darowanymi mi od innych. Ze mnie wylewają się one wręcz w nadmiarze. Są przesiąknięte smutkiem i goryczą.
Jeszcze tylko chwila i jestem pewny, że skoczę. Wreszcie nadchodzi to przeważające uczucie napięcia i chęci skończenia tego jak najszybciej. Staję więc na parapecie. Wiatr mną miota. W podświadomości czuję, że to ta chwila, ale nie mogę się przemóc. Cienie owijają swoje oślizłe macki wokół moich łydek. Szykują się do ostatecznego ruchu. Ostatnie chwile samobójcy są  gorzkie albo przez smutek opuszczania bliskich, albo przez świadomość braku bliskich. Gdyby miała dla kogo, z moich oczu popłynęłaby łza. Po co jednak skoro ja nie boję się śmierci, a nikt inny się nią nie przejmie. Zaczynam, więc wędrówkę w chwili, kiedy cienie spychają mnie z krawędzi.
To trwa tylko kilka chwil. To najbardziej intensywne chwile w moim życiu. Widzę każdy szczegół. Zarówno z moich wspomnień jak i teraźniejszości.
* * *
Kiedy pierwszy raz go zobaczyłem zaczynał się październik. Z drzew spadały kolorowe liście, a na ulicach było szarawo przez spadające z pochmurnego nieba drobniutkie krople deszczu. Ciągnąłem swoje stopy po chodniku, patrząc w nie intensywnie, niemalże płacząc.
Znowu mnie ukarano i to niezasłużenie. Wcale nie pobiłem tego chłopaka, zrobił to ktoś inny, nawet nie miałem powodu, by to zrobić. Nikt mnie jednak nie słuchał, gdy jest się młodszym, wszyscy mają cię za gorszego. Dyrektor też mi nie uwierzył, jak w ogóle on mógł uwierzyć tym aroganckim dupkom, że to niby ja miałem jakieś zatargi z tym pierwszakiem. Co to za szkoła, do cholery, która niesprawiedliwie rozdaje kary, a winowajcom daje nagrody? Nie rozumiałem tego. Matka mnie zabije za to dwutygodniowe zawieszenie, o ojcu już nawet nie wspominając.
Wtedy potrącił mnie niższy ode mnie chłopak, który miał kręcone, spadające na czoło w nieładzie włosy. Upadł na ziemię, podczas gdy ja tylko się zachwiałem, tracąc rezon. Szybko pozbierał się i spojrzał z zaniepokojeniem na zbliżających się niebezpiecznie blisko niego mężczyzn w skórzanych kurtkach i kapturach. Chłopak, który z całą pewnością był ode mnie starszy, spiął się i rozejrzał na boki, najwyraźniej myśląc jak ujść z tego cało.
Momentalnie złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w dół. Ustąpiłem głównie przez to, że nie ogarnąłem jeszcze sytuacji wokół mnie. Nie upadłem na kolana, ale zniżyłem się na tyle, by chłopak, mógł mnie obrócić i objąć przedramieniem za szyję. Szybko też poczułem zimny metal przy skroni. Zdałem sobie sprawę, że to oznacza śmierć. Uznałem, że ten dzień jest najgorszym dniem świata. Nie ma to jak zginąć niewinnie, zaraz po tym, jak ktoś cię zawiesza za coś, czego nie zrobiłeś. Można to śmiało nazwać ironią losu.
 - Nie odzywaj się, a nic ci się nie stanie – szepnął koło mojego ucha, a ciepły oddech owiał moją skórę.
 - Oklepany tekst – mruknąłem, nie chcąc ukazywać, jak bardzo się w rzeczywistości boję.
 - Naprawdę nie zamierzam cię zabijać Nie jestem mordercą. Po prostu tamci goście to policjanci i… - przerwał mu jeden z goniących go mężczyzn, który był policjantem, jak się okazuje.
- Rzuć broń – krzyknął, a chłopak jedynie się spiął.
 - Zabiję go, jeśli mnie nie puścicie wolno – zagroził, wzmacniając uścisk.
- Nie rób głupstw, po prostu daj się skuć – powiedział ten drugi.
 - Nie zamierzam tego zrobić – oznajmił butnie chłopak.
 - Uspokój się i nie podejmuj pochopnych kroków –mówił uspakajająco mężczyzna.
 - Zamknij się – warknął młodszy.
Zauważyłem, że za plecami policjantów, podjeżdża do nas czarny samochód, na ten widok chłopak szarpnął mną gwałtownie, przesuwając się bliżej samochodu, w którym siedział jasnowłosy chłopak, który uśmiechnął się drwiąco.
 - Odłóż broń na ziemię… - zaczął znowu policjant, ale chłopak znów zrobił kilka kroków w stronę samochodu i przycisnął do mnie mocniej broń.
 - Nie będziecie mi rozkazywać – wrzasnął, a potem widząc, ze może bez problemu wskoczyć do samochodu i nie ucierpieć, odrzucił mnie i wyminął zdziwionych policjantów, wsiadając do auta, które odjechało z piskiem opon, nim mężczyźni w skórach w ogóle zdążyli zareagować.
Jeden z nich oddał jeszcze kilka strzałów, które jedynie musnęły karoserię odjeżdżającego samochodu, nie uszkadzając go prawie w ogóle. Drugi z nich podbiegł do mnie i pomógł mi wstać, mówiąc, że już wszystko w porządku, i że będę musiał złożyć zeznania. Ja jednak nie poruszyłem się, ani nic nie powiedziałem oszołomiony. Kim był ten chłopak? Co to w ogóle miało być? Czemu tak bardzo mnie zafascynował ten zbir? Chyba oszalałem.
* * *
Kolejne spotkanie nie było już przypadkowe. Za oknem siąpiło, a liście już prawie całkiem spadły, pokrywając ziemię zgniłą warstwą. Nie wiem, jak dowiedział się, gdzie mieszkam, ale gdy pewnego wieczoru leżałem w swojej sypialni, on pojawił się na moim balkonie.
Strasznie się go przestraszyłem i omal nie krzyknąłem. Jednak z niewiadomych dla mnie przyczyn moje serce zabiło szybciej i zrobiło mi się gorąco wcale nie ze strachu. Zapukał delikatnie w szklane drzwi, a ja otworzyłem mu przestraszony.
 - Hej – powiedział, kiedy drzwi się przed nim otworzyły – Nie wiem, czy mnie pamiętasz, ale…
 - Tak, pamiętam cię- przerwałem mu zły, mój strach odchodził w nieznane, a zastępował go gniew – Co tu robisz? – spytałem, nie zamierzając go wpuszczać.
 - Wtedy na ulicy to było naprawdę ostatnie, co mogłem zrobić – zapewnił od razu z przepraszającym wzrokiem.
 - Naprawdę? – spytałem ironicznie.
 - Nie chciałem tego robić, byłem do tego zmuszony. Uciekałem przed policjantami i… - znów mu przerwałem.
 - Nie obchodzi mnie to – powiedziałem i chciałem zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale szybko zablokował je stopą.
 - Błagam wysłuchaj mnie – poprosił – Przepraszam, że to zrobiłem – powiedział, a ja nadal chciałem zamknąć drzwi.
 - Nie chce tego słuchać – warknąłem.
 - Proszę – siłował się ze mną, nie chcąc bym zamknął drzwi, jak na takiego kurdupla miał dużą siłę.
 - Nie zamierzam słuchać twoich wymówek, stało się i już, a teraz stąd spadaj – powiedziałem.
 - Przepraszam – powiedział, a jego oczy zrobiły się wielkie.
Puściłem drzwi zrezygnowany.
 - Ok – zgodziłem się – Przyjmuję przeprosiny.
 - Dziękuję – uśmiechnął się, a w jego policzkach zrobiły się głębokie dołeczki.
To tak okropnie mnie zbiło z tropu, jego uśmiech był najwspanialszą rzeczą, jaką zobaczyłem i właśnie w tamtym momencie się zakochałem. Nie było już dla mnie ratunku.
* * *
To nie było nasze ostatnie spotkanie. Deszczowa jesień zmieniła się w mroźną zimę. Chodziliśmy razem w różne miejsca, na przykład do kawiarni albo do kina, czasem wpadał do mnie. Lay też miał mieszkanie, bardzo małe, ale za to przyjemnie zabałaganione i przytulne. To tam pierwszy raz się całowaliśmy.
 Siedzieliśmy na kanapie i oglądaliśmy telewizję, kiedy Lay wyciągnął skręta. Wiedziałem, że często je pali, ale pierwszy raz byłem tak blisko niego, kiedy to robił. Zapalił go i zaciągnął się mocno, po chwili wypuszczając dym, który uderzył mnie w twarz. Chcąc, nie chcąc, też wciągnąłem nieco dymu. Poczułem nieodpartą chęć, żeby też spróbować.
 - Lay? – chłopak odwrócił się do mnie i spojrzał mi w oczy z pytaniem wypisanym na twarzy – Mogę… - spojrzałem na skręta w jego dłoni – Spróbować? – dokończyłem, a on zaśmiał się i zaciągnął się bardzo mocno.
Zbliżył się do mnie i złączył nasze wargi. Zamknąłem oczy i zdziwiony nie wiedziałem, co zrobić. Położył swoją drobną dłoń na moim kolanie i rozchylił językiem moje wargi, wpuszczając do wnętrza moich ust dym. Odsunął się, a ja odkaszlnąłem, bo dym gryzł mnie w krtań i załzawiły mi od niego oczy. Uśmiechnął się na ten widok, a w jego policzkach pojawiły się głębokie dołeczki. Zagapiłem się na niego, bo wydawał mi się tak bardzo atrakcyjny. Miał lekko zamglone oczy, kręcona grzywka opadała na nie, przysłaniając je lekko, a usta układające się w serdeczny uśmiech, jeszcze chwilę temu znajdowały się na moich wargach.
 - Jesteś uroczy, Sehun – oznajmił, a mnie przeszedł nagły dreszcz i straciłem wszystkie hamulce.
Po prostu przylgnąłem do jego ust, a on nie protestował i pozwolił na to.
* * *
Po tym zdarzeniu całowaliśmy się codziennie, ale nigdy nie powiedzieliśmy sobie, że jesteśmy razem. Po prostu czasem to robiliśmy, na przykład, gdy się witaliśmy, żegnaliśmy albo kiedy byłem głodny, znudzony, kiedy wydawało mi się, że Lay wygląda uroczo przysypiając, kiedy palił papierosa na balkonie, a jego włosy rozwiewał wieczorny mroźny wiatr, kiedy czytałem książkę, kiedy piliśmy razem gorącą herbatę albo wódkę i kiedy Lay wczuwał się podczas tańca, kiedy akurat byliśmy razem w klubie. Można łatwo stwierdzić, ze to okropnie ważne momenty, na tyle, by przypieczętować to pocałunkiem albo małym macankiem. Jednak nadszedł czas, kiedy nasze relacje przeszły na wyższy poziom.
Wbiegłem na klatkę schodową bloku, w  którym mieszkał Lay i zdjąłem z głowy przesiąknięty roztopionym śniegiem kaptur. Wbiegłem po schodach na trzecie piętro i zapukałem do jego drzwi. Otworzył mi opatulony kocem. Najwidoczniej znów siedział na balkonie. Często to robił, lubił patrzeć na miasto pogrążone w mroku, wypatrywał różnych konstelacji na niebie i rozmyślał. To dość dziwne hobby jak na złodzieja, którym był, ale prawda była taka, że był bardzo wrażliwy, a to co robił wraz ze swoim wspólnikiem Krisem, było jedynie pracą. Każdy musi z czegoś żyć.
Wszedłem do środka otrzepując włosy i zdejmując kurtkę. Podczas kiedy zdejmowałem buty Lay nagle znalazł się bardzo blisko mnie i przyparł mnie do ściany.
 - Eee.. Lay? – spytałem niepewnie.
 - Czy zdajesz sobie sprawę, jak okropnie seksownie i niejednoznacznie wyglądasz cały mokry? - spytał i zbliżył swoją twarz do mojej, stając przy tym na palcach, z jego ramion zsunął się koc.
 - Nie – odpowiedziałem zdziwiony.
 - Jeszcze nigdy nie czułem tego tak wyraźnie – powiedział i zagryzł wargę.
 - Co masz na myśli? – spytałem.
 - Chce byś mnie miał – odparł, a ja zamarłem.
 - Lay, dość żartów – powiedziałem trochę zbyt słabo.
 - To nie są żarty – powiedział i złączył nasze usta.
Rozpłynąłem się, nie potrafiłem protestować, kiedy jego język plątał się z moim, a jego ręce znalazły się nagle w moich spodniach. Nasz pierwszy raz nie był romantyczny, wziąłem go przy ścianie, a on wzdychał mi w ramię, gryząc moją skórę do krwi. Wszystko potoczyło się za szybko. Jednak tak właśnie rozpoczął się nasz związek.
* * *
Śnieg zaczął topnieć. Przeżyliśmy pierwszą poważną kłótnię. Wszedłem do mieszkania Laya, bo drzwi były otwarte, ale nikt mnie nie przywitał. Zdjąłem buty i kurtkę. Wkroczyłem do pokoju, zdziwiony brakiem reakcji mojego chłopaka. Mój wzrok padł na łóżko, wtedy wszystko zrozumiałem. Zamarłem, a z moich oczu popłynęły łzy. Nie chciałem tego widzieć, pokręciłem głową. Lay leżał pod swoim wspólnikiem Krisem, a ten mocno go posuwał. Przerwali i spojrzeli na mnie. Lay otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wydał żadnego dźwięku. Wyszedłem z pokoju, a potem z domu. Byłem boso i bez kurtki, ale nie chciałem tam wracać. Słyszałem, że Lay biegnie za mną.
 - Sehun! – krzyczał, a ja szedłem dalej, płacząc – Błagam, wysłuchaj mnie! To nie tak!
Ludzie wyglądali z okien, a przechodnie zatrzymywali się, by popatrzeć na nas. Rzeczywiście bardzo to interesujące. Dwóch chłopaków, zapłakanych, ja na boso, a Lay tylko w spodniach od dresu.
 - Nie mam zamiaru cię słuchać! – wrzasnąłem, nie odwracając się.
 - Wszystko ci wytłumaczę – szlochał, chwytając mnie za nadgarstek, ja jednak unikałem jego wzroku.
 - Nie potrzebuję twoich gównianych tłumaczeń – odparłem.
 - Sehun –Lay okropnie płakał – Błagam, wybacz mi!
 - Puść mnie, do cholery – powiedziałem, szarpiąc się, by uciec od jego dotyku.
 - To w ogóle nie ma znaczenia – powtarzał.
 - Jesteś cholernym dupkiem, pieprzoną dziwką – wyzywałem go, płacząc jak dziecko – Nie chcę cię znać –zapewniłem – Nie wiem, jak mogłem pokochać kogoś takiego – mówiłem, a Lay w tym samym czasie przepraszał mnie, w końcu udało mi się wyrwać się z uścisku jego małych dłoni i pobiegłem przed siebie, zostawiając go siedzącego na ziemi i płaczącego.