Usiadłem przy stole w jadalni i przymykając oczy,
odetchnąłem. Byłem bardzo zmęczony. Kocham moich przyjaciół i są dla mnie
bardzo ważni, nie są jedynie przyjaciółmi, ale też rodziną. Sęk w tym, że oni
są wykańczający, więc mimo że byłem niepocieszony tym, że zostałem sam, to
trochę się cieszyłem z tego, że w końcu zapadła cisza. Napawałem się tą chwilą.
W końcu poskromienie dziesiątki ludzi nie jest łatwe. Następnym razem idziemy
do Suho, nie mam zamiaru znowu chować swoich ciastek przed Chanyeolem i godzić
Sehuna oraz Kaia, namawiając ich przy okazji, by nie rzucali w siebie
zabytkowymi wazonami mojej mamy. To naprawdę potrafi stać się uciążliwe,
zwłaszcza, że reszta (może prócz Suho) wcale nie pomaga.
Relaksowałem się więc w najlepsze, jednak przerwał mi głuchy
łoskot dochodzący z tarasu. Podskoczyłem na swoim krześle przestraszony i
spojrzałem w przeszklone drzwi. Nasz dom stał tuż obok lasu, więc nie raz
spotykałem na naszym podwórku zbłąkane dzikie zwierzęta. Jednak to nie mogła
być wiewiórka albo zając, to zdecydowanie było o wiele większe, na to wskazywał
potężny huk. Możliwe, że coś po prostu spadło, na przykład ta wielka doniczka,
ale jestem niestety typem osoby, która pesymistycznie zakłada zawsze te gorsze
dla mnie sytuacje. To mógł być wilk albo nawet niedźwiedź. Brr. Wolałem nie
spotykać takich zwierząt.
Mimo ogromnego strachu dzielnie wstałem z krzesła i ruszyłem
do drzwi tarasowych, by zerknąć przez nie na zewnątrz i rozeznać się w
sytuacji. Czemu muszę być akurat teraz całkiem sam, zdany jedynie na siebie?
Przecież wiadome jest to, że jeśli to będzie rzeczywiście jakieś dzikie
zwierzę, to nie mam najmniejszych szans na wyjście z tej sytuacji bez szwanku,
nie z moim niskim wzrostem, nawet siła moich mięśni, które wyrobiłem podczas
tańca z Kaiem i Sehunem, nic mi nie da.
Spojrzałem w cichą i głuchą przestrzeń za szybą, ale nie
zauważyłem niczego podejrzanego. Co prawda nie widziałem znacznej części
tarasu, więc nie mogłem być tak do końca pewien. Spojrzałem z przestrachem w
gąszcz naprzeciw mnie, jednak nie potrafiłem dostrzec nic prócz ciemności.
Pomału otworzyłem drzwi i wychyliłem się, by zerknąć w bok.
Wtedy właśnie ujrzałem ciemny, poruszający się z wolna kształt w kącie tarasu,
tuż obok bujanego krzesła, na którym w rzadkich wolnych chwilach siadywał mój
ojciec. Przestraszyłem się i znów wszedłem do środka, zatrzaskując za sobą
szybko drzwi. Byłem przerażony. Coś tam jest i ja niekoniecznie chcę wiedzieć
co.
Chciałem zadzwonić od razu na policję albo uciec stąd czym
prędzej, ale wtedy rzuciło mi się coś w oczy. To była ciemna smuga na
drewnianych deskach, która w blasku księżyca połyskiwała czerwonawo. Zamrugałem
kilkukrotnie, by upewnić się, że to prawda. Krew. Czy to zwierzę jest ranne?
Trzeba mu pomóc. Odezwało się we mnie w tamtej chwili moje nadzwyczaj miękkie
serce. Nie mogę porzucić potrzebującego zranionego, może nawet umierającego
zwierzęcia. Nieludzkie. Jestem osobą pesymistyczną, lecz również posiadającą
syndrom miłosiernego samarytanina i kiedy ktoś potrzebuje pomocy, a ja nie mogę
nic zrobić, czuję się naprawdę podle.
Lekkomyślnie wyszedłem znów na taras. Od razu owionął mnie
mroźny wiatr, a ja byłem cienko ubrany, więc zacząłem drżeć. Trochę z zimna, trochę
ze strachu. Spojrzałem znowu w to samo miejsce, lecz zwierzę się nie poruszyło.
Nie byłem pewien co to może być, ale było dość duże. Zostawiłem otwarte drzwi,
by mieć drogę ucieczki. Coś jednak zapamiętałem z przydługiego wykładu mojego
taty na temat bezpieczeństwa w postępowaniu z dzikimi zwierzętami.
Nie zauważyłem, by to coś się poruszyło, więc już trochę
pewniej postąpiłem do przodu. Kiedy znalazłem się na kilka kroków od
niezidentyfikowanego kształtu obok fotela ojca, rozpoznałem czym jest owo coś.
Moje bezbrzeżne zdziwienie wymieszało się z napływającymi coraz to większymi
falami przerażenia.
To nie było zwierzę. To człowiek.
Nagi człowiek, który nie poruszał się i ściskał obiema
rękoma swój brzuch, a z pomiędzy jego palców lała się ciemna krew, która tylko
dzięki domysłom mogła być rozpoznana w tym mroku.
Z początku odskoczyłem, nie do końca wiedząc, co w tej
sytuacji mam zrobić. Jednak już po chwili przypomniały mi się te wszystkie
słowa rodziców i nauczycieli, które pouczały, co uczynić, gdy znajdziemy osobę
ranną.
Szybko wbiegłem do domu i chwyciłem za telefon, wykręcając
numer na pogotowie.
*
* *
- Przepraszam –
zaczepiłem pielęgniarkę, która wychodziła z sali, w której leżał nieznajomy
znaleziony przeze mnie na werandzie.
Kobieta w białym fartuchu odwróciła się do mnie i spojrzała
na mnie pytająco.
- Czy mogę wejść i z
nim porozmawiać? – spytałem.
Pielęgniarka, której platynowa plakietka głosiła, że nazywa
się Sung Sang Rim, zmierzyła mnie nieprzyjemnym wzrokiem i podeszła do mnie.
-Czy jesteś kimś z
rodziny? - spytała niezbyt uprzejmie.
Pokręciłem głową.
- Więc nie możesz
wejść, poza tym nie ma teraz pory odwiedzin, a pacjent lada chwila zostanie
przewieziony na prześwietlenie – oznajmiła gładko – Coś jeszcze? – zadała
pytanie poirytowana.
- Ja… ja go znalazłem
na swojej werandzie i nic o nim nie wiem, więc sądziłem… - nie dokończyłem,
ponieważ kobieta ucięła tą rozmowę szybko.
- To niczego nie
zmienia, proszę czekać, jeśli pan tak bardzo chce się czegoś więcej dowiedzieć,
a teraz przepraszam, ale mam huk roboty z innymi pacjentami – rzekła i
odwróciła się na pięcie, odchodząc.
Co za wredna… Yhm. Nieważne, pokręciłem głową i usiadłem na
krześle.
Kim jest ten nieznajomy? Lekarz, który tu był jakieś pół
godziny temu powiedział mi, ze chłopak się obudził, więc mógłbym z nim
porozmawiać, a on wyjaśniłby mi skąd się wziął na moim tarasie. Było grubo po
północy, a nadal tkwiłem w tym szpitalu. Przecież nie mogę tu siedzieć przez
całą wieczność.
Właściwie to nikogo w tej chwili nie było w środku oprócz
tego chłopaka. Kusiło mnie, by po prostu tam wejść, ale przecież ta
pielęgniarka ostro mi zabroniła odwiedzin. To nie w moim stylu, by łamać
zasady.
„Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal” – mawiał mój
przyjaciel Chen. Co prawda on mówił to w sytuacjach zgoła odmiennych, na
przykład kiedy oblizywał łyżeczkę Suho w kawiarni, kiedy starszy się odwracał.
Jednak czy to przysłowie nie pasuje do tej sytuacji? Jeśli pielęgniarka tego
nie widzi, to przecież się nie dowie, bo jej tu nie ma.
Wstałem i stanąłem przy drzwiach, rozglądając się po
korytarzu. Kiedy nie zauważyłem nikogo prócz pacjentów i oczekujących takich
jak ja, wśliznąłem się do środka.
Na łóżku siedział ten chłopak. Kiedy tylko wszedłem spojrzał
na mnie i przeszył wzrokiem. Poczułem się co najmniej dziwnie, jednak
zacisnąłem pięści i uśmiechnąłem się ciepło.
W świetle wyglądał inaczej, z pewnością przystojniej. Miał
blond włosy i pociągłą twarz, jego oczy były trochę przerażające i jarzyły się
niemal na żółto. Był też wysoki, dużo wyższy niż ja, no i trochę umięśniony,
ubrany w szpitalną, prowizoryczną piżamę. Był strasznie atrakcyjny, a ja na
swoje nieszczęście jestem gejem. Co za niefart.
- Kim jesteś? –
warknął swoim dosyć niskim głosem.
Zmieszałem przez to i spojrzałem na swoje stopy.
- Jestem… Ekhm – mój
głos odmawiał mi posłuszeństwa – Jestem L-Lay – zająknąłem się.
Uniósł brwi, dając mi
znak, bym jakoś to rozwinął.
- To ja… cię
znalazłem i… na swoim tarasie – oznajmiłem kulawo.
- Ach – odetchnął i
wyraz jego twarzy się zmienił – To ty mi pomogłeś? – spytał mnie milszym już
tonem.
- Tak – burknąłem
cicho.
- Dziękuję i
przepraszam za kłopot – powiedział – Właściwie to… - zaczął, spoglądając na
mnie niepewnie – Wiem, że i tak się już naprzykrzyłem i zrozumiem, jeśli
odmówisz, ale potrzebuję pomocy jeszcze raz.
Spojrzałem na niego zdziwiony i oczywiście odezwało się we
mnie poczucie, że muszę pomóc. To był jedynie po części mój kompleks pomagania,
ta druga cześć to całkiem egoistyczna pobudka. Ten chłopak niesamowicie mnie
pociągał, tak jak nikt wcześniej. Właściwie to jeszcze nigdy się w nikim nie
zauroczyłem i bardzo zazdrościłem Luhanowi i Xiuminowi, gdy dwa lata temu
zaczęli ze sobą chodzić. Sam chciałem się w kimś zakochać i znalazłem
potencjalną ofiarę.
- Nie, nie ma sprawy.
Jasne, że ci pomogę – zapewniłem i machnąłem ręką – Tylko w czym? – spytałem już
poważniej.
- Wiem, że to zabrzmi
dziwnie, ale ja muszę stąd uciekać. Po prostu nie może dojść do prześwietlenia,
rozumiesz? – zapytał, a ja pokręciłem głową zdezorientowany – Chodzi o to… Eh,
to nie jest odpowiednie miejsce na tego typu rozmowy, możesz mnie przez to
wziąć za wariata. Obiecuję, że ci wszystko wytłumaczę, tylko błagam, pomóż mi w
wydostaniu się stąd –powiedział trochę nieskładnie.
Nie wiedziałem, czemu pomogłem mu w zrealizowaniu tego
planu, ale czułem, że postępuję dobrze. Nie robiłem czegoś wbrew sobie, wręcz
przeciwnie. Czułem nieznany dreszczyk emocji, spowodowany robieniem czegoś
zakazanego. To nie jest mój styl, ale coś w tym chłopaku mnie przekonywało, bym
to zrobił.
- Czekaj – powiedział
– Jest jeszcze coś, ja… nie mogę wyjść tak na ten mróz i zmarznąć, bo… no
mniejsza z tym, nie mogę – powiedział, a ja zmierzyłem go zdziwiony.
-Ok, więc… -
rozejrzałem się po gołych ścianach i nie za bardzo wiedziałem, co mam zrobić.
Zdjąłem kurtkę i podsunąłem mu ją.
- Załóż to. Moje auto
stoi tuż obok wejścia, pójdę je zagrzać i wrócę za chwilę – powiedziałem i
ruszyłem w stronę drzwi.
- Czekaj – jego dłoń
owinęła się wokół mojego nadgarstka, przeszły mnie dreszcze, wywołane jego
dotykiem.
Spojrzał na mnie spanikowany.
- Nie martw się,
wrócę – powiedziałem pewnie – W końcu są tu moje rzeczy – zażartowałem, a on
spojrzał na mnie jeszcze przeciągle i mnie puścił – Po prostu mi zaufaj –
rzekłem i wyszedłem.
* * *
Siedzieliśmy naprzeciw siebie na moim łóżku i patrzyliśmy na
siebie niepewnie. Skubałem rąbek swojej bluzki, nie wiedziałem, co właściwie
mógłbym powiedzieć. Nigdy wcześniej nie znalazłem się w takiej sytuacji.
Siedział przede mną boski facet, którego ciało i twarz krzyczały „przeleć
mnie!”, a ja milczałem jak zaklęty.
- Więc… - zacząłem w
końcu, przerywając tą nieznośną ciszę – Miałeś mi powiedzieć… to znaczy…
wytłumaczyć… o co chodzi… z tym… wszystkim – jąkałem się.
- Nie wiem, czy mnie
przez to nie weźmiesz za wariata, ale ja… - zawiesił głos, a mnie zżerała
ciekawość co powie, spodziewałem się wielu rzeczy, ale nie tego – … jestem
wilkołakiem – powiedział, a ja uniosłem brwi w górę i parsknąłem śmiechem.
- Serio? – spytałem
rozbawiony.
- Wiem, że to brzmi
dość… dziwnie. Jednak nie kłamię. Lay, jestem wilkołakiem. Zamieniam się w
wilka. Jest wiele takich osób jak ja, które przybierają postać wilka w każdą
zimę. Całe watahy wilkołaków żyją w tych lasach. Jest to dość… - pokręcił głową – Kiedy robi się zimno,
wilkołaki czują zew i zmieniają się w wilki na całą zimę, a wraz z nadejściem
wiosny i ciepła, znów stają się ludźmi. Ujemne temperatury tak na nas działają.
Jednak z każdą przemianą to się wydłuża, co roku coraz dłużej jesteśmy wilkami,
aż w końcu nie przemieniamy się z powrotem w ludzi i jesteśmy wilkami póki nie
umrzemy. U każdego to wygląda inaczej, trwa dłużej lub krócej, nim w końcu
zostanie się wilkiem na zawsze. Ja tego roku miałem się już nie przemienić –
jego ton w tym momencie był przepełniony goryczą - Jednak dziś postrzelił mnie myśliwy i nie
wiem dlaczego przemieniłem się znów w człowieka. Doczołgałem się jakoś do
twojego domu. Dziękuję za pomoc, ale to swoją drogą. Nie mogłem zostać w
szpitalu, bo kiedy tylko zrobiliby mi prześwietlenie dowiedzieliby się, że nie
jestem człowiekiem. Mój układ kostny jest zgoła inny, może nie jakoś
radykalnie, ale mimo wszystko są pewne anomalie. Wiem, jak to brzmi, ale spróbuj
mi uwierzyć – zakończył.
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Czy on sobie ze mnie
żartuje? Czy to jakiś kawał moich znajomych? Co to ma być? Jeśli to sprawka
Kaia i Sehuna to ich uduszę. Nie wierze mu, ale jednocześnie to brzmi
sensownie.
- Masz jakieś dowody?
Możesz to jakoś… zaprezentować? To że jesteś wilkiem – spytałem sceptycznie.
- Emm… - zastanowił się - Tak, ja…posiadam nadludzką siłę i mogę ci
to pokazać. Czy wtedy mi uwierzysz? – spytał.
- Jak właściwie masz na
imię? – spytałem, olewając jego pytanie.
- Kris – powiedział,
a ja skinąłem głową.
- Kris… - rozejrzałem
się za czymś ciężkim – Podnieś to łóżko jedną ręką – oznajmiłem i wstałem,
stając obok biurka i czekając, aż to zrobi.
- Ok – powiedział i
wstał.
Nachylił się i złapał za ramę mojego łóżka, po czym podniósł
je z taką lekkością, że zachłysnąłem się powietrzem. Spojrzał na mnie cwaniacko
i uśmiechnął się. Niemożliwe, to łóżko jest… rama jest dębowa i… jest strasznie
ciężkie. Co to za sztuczki?
- A jednym palcem? –
rzuciłem zszokowany, nadal niedowierzając.
Kris od razu spełnił moją prośbę i ustawił łóżko na jednym
palcu. Potrzymał je chwilę, a kiedy zauważył, że nie mrugam, położył je z
powrotem.
- A… a… a biurko? Jest
strasznie ciężkie – powiedziałem, a on podszedł do biurka i podniósł je, jakby
nic nie ważyło.
- Co tu się, do
cholery, dzieje? - spytałem i podbiegłem do biurka, próbując je podnieść,
jednak nadaremnie.
Spojrzałem na niego, a on jedynie stał i uśmiechał się.
- Mogę podnieść, co
tylko zechcesz – zapewnił – Oczywiście w granicach rozsądku – dodał dla
ścisłości.
Oparłem się plecami o
ścianę i wgapiłem w niego.
- O, mój Boże –
wyszeptałem na skraju wytrzymałości.
- Czy mogę tu dziś
zostać? – spytał.
Zerwałem się na równe
nogi i złapałem jego dłoń, nie kontrolując swoich odruchów.
- Możesz zostać, ile
chcesz – zapewniłem, a on spojrzał na mnie zdziwiony, zaraz przenosząc wzrok na
nasze złączone dłonie.
Spłoszyłem się i puściłem jego rękę pospiesznie.
- P-Przepraszam-
bąknąłem.
- Nic się nie stało –
uśmiechnął się ciepło, a moje serce załomotało, wyrywając się z piersi – Masz
bardzo delikatne dłonie – skomplementował mnie, a ja omal nie zemdlałem z
nadmiaru wrażeń.
Oficjalnie zabujałem się w Krisie. Nic już tego nie
powstrzyma.
Kris skrzywił się i złapał za przedramię. Spojrzałem na
niego z niepokojem.
- Co jest? –
spytałem.
- Mam chyba złamaną
rękę – rzekł, a ja jęknąłem przerażony.
- Naprawdę? Musimy to opatrzyć, wsadzić w gips –
powiedziałem przejęty.
- Nie mogę wrócić do
szpitala – warknął od razu zły.
- A kto mówi o
szpitalu – żachnąłem się, przez co Kris trochę się zawstydził, że na mnie
naskoczył – Mam przyjaciela, który studiuje medycynę – powiedziałem, a on
uniósł brew.
* * *
Luhan usiadł na kanapie w salonie i spojrzał na mnie dziwnym
wzrokiem. Spłoszyłem się przez to trochę i zarumieniły mi się policzki. Starszy
nadal wbijał we mnie pełen wyrzutów wzrok. Nie mogłem wytrzymać tego, bo Luhan
nieczęsto robi coś takiego.
- Czemu tak na mnie
patrzysz? – spytałem trochę przestraszony.
- Kim on jest? –
chyba nie zamierzał odpowiedzieć mi na pytanie.
Kiedy Kris mi powiedział, że chyba ma złamaną rękę, od razu
pomyślałem o Luhanie. W końcu studiował medycynę i chyba potrafił już założyć
gips lub nastawić kość. Oczywiście lepiej by było, gdybyśmy pojechali do
szpitala, ale to było wykluczone, bo przed chwilą z niego uciekliśmy, by
ochronić Krisa przed poznaniem prawdy przez lekarzy. Zadzwoniłem do
przyjaciela, a ten zjawił się natychmiast zaalarmowany. Myślał, że to mi coś
się stało, a nie mogę ukrywać, że w naszej paczce jestem najgorszą fajtłapą,
gorszą od Tao i Chena. Wytłumaczyłem mu całą sytuację, z początku pomijając
fakt wilkołactwa. Luhan opatrzył go i stwierdził, że coś mu nie pasuje w tym
chłopaku. Wyznałem mu, że Kris jest wilkołakiem, a kiedy ten, podobnie jak ja
wcześniej, nie chciał uwierzyć, nowo poznany zrobił pokaz swoich nadludzkich
sił.
- Co to ma być, Lay?
– zadał kolejne pytanie, podczas gdy ja jedynie milczałem – Skąd ty go
wytrzasnąłeś? To jest… niesamowite i przerażające – powiedział zszokowany – Myślałem,
że wilkołaki żyją jedynie w głowach ludzi z zza dużą wyobraźnią, a on… To
podważa wszelkie prawa natury albo wręcz odwrotnie i jest jej esencją, której
my nie potrafimy pojąć. Och, co to za sytuacja…
- westchnął i poczochrał swoje blond włosy - Czuję się, jakbym śnił – wyznał.
- Odczuwam to
podobnie – zapewniłem.
- Zamierzasz go
zostawić w tym domu? – spytał
zaniepokojony.
Potarłem kark, czując się niezręcznie.
- Tak. Przecież on
nie może wyjść na ten mróz, bo zamieni się znowu w wilka. Powiedział, że to był
jego ostatni rok, że nie stanie się z powrotem człowiekiem, ale ten postrzał
odmienił jego los. To szansa, nie sądzisz? – spojrzałem mu w oczy z nadzieją,
że to zrozumie.
- Czy on ci się podoba, Lay? – spytał Luhan
delikatnie, by mnie zbytnio nie zawstydzić.
- Nie – zaprzeczyłem
od razu – No co ty… Oszalałeś? – udawałem chyba mało przekonująco.
- Zakochanie się w
nim to czyste szaleństwo – oznajmił mój przyjaciel i oparł się plecami o dużą
poduszkę.
- Przecież nie
zakochałem się w nim – powiedziałem.
- Lay – rzekł
poważnie – Ja wiem, że jeszcze nigdy ci się nikt nie podobał i jesteś
niedoświadczony, ale Kris to nie jest bezpieczny obiekt westchnień. W każdej
chwili on może zniknąć na zawsze, pozostawi ci tylko tęsknotę – wyjaśnił
spokojnie, jakby mówił do dziecka.
To mnie irytowało. Zawsze to robili. Nie jestem dzieckiem,
mam prawo jazdy i dowód osobisty, chodzę na studia, mogę pić alkohol. Jestem
starszy od niektórych moich przyjaciół, ale nawet oni mówią do mnie, jakbym był
w przedszkolu. Jestem miły, prostoduszny i niezdarny, może nawet nieco uroczy i
mało męski, ale przecież to nie zmienia daty urodzenia w mojej metryce. Wiem
czego chcę, jestem dorosły.
- Luhan – zacząłem
twardo, a on spojrzał na mnie zatroskany – Wiesz, że jestem tylko rok młodszy i
naprawdę jestem już na tyle dorosły, by wiedzieć z czym się wiąże związek z
nim. Zresztą o czym my mówimy, on nawet by się mną nie zainteresował, pewnie
woli dziewczyny. Poza tym nie oszukujmy się nie jestem interesującą osobą.
Jestem zbyt przeciętny, by ktoś jego pokroju zainteresował się mną. Ciepła
klucha ze mnie – westchnąłem.
Luhan uśmiechnął się ironicznie, co nie pasuje do niego, bo
jest niesamowicie miłym człowiekiem, zawsze gotowym pomóc. Ostatnio jednak
zauważyłem, że zrobił się zgorzkniały. Chyba nie układa mu się z Xiuminem,
kłócą się sporo, nie są już taką cukierkową parą jak wcześniej. Nie wiem jednak,
co jest tego powodem.
- Lay, chyba pora, by
uświadomić cię – powiedział - Jesteś
nadzwyczaj niewinnym i uroczym facetem o ładnym wyglądzie i nie zauważasz wielu
rzeczy. Razem z resztą rozmawiałem nawet o tym ostatnio i doszliśmy do wniosku,
że ty naprawdę tego nie widzisz. Naprawdę wiele dziewczyn, a nawet kilku
chłopaków, uważa cię za przystojnego i gdyby ci wszyscy ludzie mogliby z tobą
spędzić trochę czasu, to zapewniam, że zabiliby, aby tylko móc to zrobić. Nie
jeden raz widziałem, jak ktoś patrzy ci się na tyłek albo wgapia się w ciebie,
ale ty to ignorujesz. Ostatnio moja znajoma powiedziała, że strasznie chciała z
tobą spędzić trochę czasu, bo jesteś uroczy, ale nie ma jak to ciebie podejść,
bo ty trzymasz się tylko z nami. Kiedy zapytałem się, co w tobie jej się
podoba, to porównała cię do anioła, którego ma ochotę zbrukać – zaśmiał się
przy tym, a ja wpatrywałem się w niego, nie dowierzając – To słodkie i
przerażające w jednej chwili. Tak więc Lay, masz ogromne powodzenie, ale tego
nie zauważasz.
- To co powiedziałeś
to nieprawda – zaprzeczyłem od razu.
- Lay, zapewniam cię…
- jednak ja mu przerwałem.
- Nie, na pewno nie –
naburmuszyłem się, zapominając, żeby nie być dziecinnym.
- Co najmniej połowa
naszej paczki chciałaby spędzić z tobą
choć jedną noc – rzucił, a mnie zatkało.
- To znaczy…
p-przespać się ze mną? – spytałem zszokowany.
Posłał mi mały uśmieszek.
- A-ale kto?
- Wiesz nie zdziwiłem
się wyznaniem tej zboczonej trójki, Kaia, Sehuna i Chena, Tao mnie trochę
zaintrygował, ale Suho… To mnie wbiło w podłogę – przyznał.
- S-Suho hyung? –
spytałem – Dlatego Kai i Sehun pakują mi się pod prysznic, kiedy do mnie
przychodzą rano? Czuję się co najmniej zgwałcony – zapewniłem.
- W każdym razie,
pamiętaj, by nie ufać za bardzo Krisowi, bo to typ chłopaka, z którym nic nie
jest pewne. Możesz to boleśnie odczuć, jeśli się przywiążesz.
O ja, jak ciekawie się zaczyna.
OdpowiedzUsuńNa początku nie pomyślałam o tym, że to zwierzę okaże się człowiekiem, więc tu mnie lekko zaskoczyłaś xD
Na momentach "To nie mój styl" miałam w głowie Kris'a i jego "Chicken is not my style" XDDD
Oj z tego coś wyniknie i bynajmniej nic dobrego, tak myślę~
Nie mogę się doczekać dalszych części :D