piątek, 21 marca 2014

Mroźny powiew pt 4

Od autorki: Oto ostatni rozdział opo. Proszę bardzo. Nie zamierzam teraz niczego wstawiać , prócz 'Hard rock...' i ewentualnie jakichś oneshotów. To nie tak, że zawieszam bloga, czy cokolwiek, ale nie wiem ile to potrwa. Kocham was i proszę o komentarze. <3



 - Lay?
Leżałem na kanapie, opierając głowę na udach Krisa, który wplatał swoje palce w moje włosy, przeczesując je z czułością. Byłem dzisiaj taki zmartwiony, miałem jakieś złe przeczucia. Nie wiem czemu, czułem, że stanie się coś złego. Nie miałem nigdy wcześniej takiego uczucia, nie byłem przesądny, może trochę pesymistyczny, ale nie wierzyłem w przeczucia. Tym razem było inaczej, czy to z przemęczenia? Martwił mnie Xiumin i jego choroba, Luhan, i jego cierpienie, Kris, i jego ulotność, nawet dziwny związek Kaia, i Sehuna. Wszystko napawało mnie niepewnością. Byłem już tym zmęczony. Pocieszeniem mógł być tylko Kris, ale co jeśli on zniknie. To jest takie męczące.
Podniosłem wzrok na starszego i uniosłem brwi pytająco.
 - Pojedźmy gdzieś – powiedział.
Zamarłem na chwilę, wpatrując się w niego. Co on właśnie powiedział? Przesłyszałem się?
Wstałem gwałtownie.
 - Co? – spytałem zdziwiony.
 - Pojedźmy gdzieś – powtórzył, a ja niedowierzałem.
 - Chcesz wyjść na zewnątrz? – spytałem.
Kris skinął głową i wpatrywał się we mnie wyczekująco.
 - A…ale – zająknąłem się – Jest zimno – oznajmiłem.
Wzruszył ramionami.
 - Oszalałeś? Czemu chcesz to zrobić? – spytałem.
 - Jesteś taki zmartwiony, nie służy ci przebywanie  w jednym miejscu, potrzebujesz małego oderwania od rzeczywistości – powiedział troskliwie.
 - Co jeśli się przemienisz? – byłem trochę przestraszony.
 - Pojedziemy samochodem i będziemy w ciepłych miejscach – odparł.
 Pokręciłem głową. To mi się jakoś niespecjalnie podoba.
 - Mam złe przeczucia – powiedziałem i spuściłem głowę.
 - Och, przestań. Damy radę. Nie możemy tak żyć. Muszę cię zabrać gdzieś w końcu. Nigdy nawet nie byliśmy na randce – rzekł z uśmiechem.
 - Jesteś pewien, że to bezpieczne?  - spytałem, powątpiewając.
 - No, pewnie. Nie jestem w końcu, tym kim jestem, od wczoraj, prawda?  - te słowa nieco mnie uspokoiły.
Chyba po prostu przesadzam, jestem zmęczony natłokiem dziwnych zdarzeń, które zburzyły mój światopogląd. Za dużo się wydarzyło i byłem dla siebie za surowy. Nie mogę odcinać się od świata wraz Krisem, bo się o niego boję. Musimy w końcu wyjść do ludzi. Czego bardziej się obawiam? Tego, że Kris się przemieni, czy tego, że nas nie zaakceptują?
 * * *
Weszliśmy pospiesznie do małej, przytulnej kawiarenki i usiedliśmy przy stoliku w rogu sali. Zdjąłem ośnieżoną kurtkę i czapkę, Kris zrobił to samo. Spojrzałem na niego z uśmiechem i zagryzłem wargę, biorąc do ręki menu.
To było takie dziwne. Być tu z Krisem, czuć jego zapach, widzieć go uśmiechniętego, oświetlonego przez niebieskie lampki na witrynie, które wisiały obok jego ramienia, słyszeć jego głęboki głos, który mówi o jakichś nieważnych sprawach. Nierzeczywiste. Bałem się ulotności tej chwili, więc złapałem jego rękę. Spojrzał na mnie z nad karty i jego usta rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu. Czemu się bałem? To teraz takie głupie, wydaję mi się, jakby to było dawno temu.
 - Kocham cię, Lay – powiedział.
 - Ja ciebie też, Kris – odparłem.
Takie chwile nie zdarzały nam się często, nigdy jeszcze nie wyszliśmy poza mój dom. Nie wiem, jak to się stało, ze wcześniej tego nie zrobiliśmy. Było mi ciepło gdzieś wewnątrz tuż obok serca, które biło szaleńczo.
Zamówiliśmy po kubku gorącej czekolady, którą wypiliśmy ze smakiem. Trzymaliśmy się za ręce, uśmiechaliśmy się, śmialiśmy, rozmawialiśmy, mówiliśmy o swoich uczuciach. Czas mijał tak nieubłaganie szybko. Wszystko było takie bajkowe. Czułem się jakbyśmy byli zwyczajnymi ludźmi, którzy przyszli w zimowy wieczór do kawiarni, by ze sobą porozmawiać.
Kiedy postanowiliśmy wracać, ubraliśmy się i ruszyliśmy do samochodu. Pobiegłem go nagrzać, a potem wróciłem po Krisa. Usiedliśmy w środku, pospiesznie zamykając drzwi, Kris opatulił się mocno grubym, wełnianym szalikiem. Nie wiem, czemu nie ruszyliśmy, po prostu siedzieliśmy i patrzyliśmy przed siebie. W pewnym momencie Kris nachylił się nade mną i złączył nasze wargi. Zbliżyłem się do niego, a on przyciągnął mnie blisko. Całowaliśmy i podgryzaliśmy nasze wargi w spokojnym rytmie, słuchając ciszy. Czułem się szczęśliwy, pomimo wbijającej się w moje udo dźwigni skrzyni biegów. Oszołomiony, pijany, unoszący się w powietrzu.
 - Nie wracajmy jeszcze – wyszeptałem, pomiędzy pocałunkami.
 - Dobrze – odparł cicho Kris.
Pojechaliśmy obejrzeć film do kina. Wybraliśmy jakiś film akcji.
Trzymaliśmy się za ręce i czasami całowaliśmy, sprawdzając czy nikt na nas nie patrzy. Kiedy zaczęło nam się nudzić, rzucaliśmy popcornem w ludzi przed nami, chichocząc jak pięciolatki. To było tak, jakbyśmy byli zwyczajnymi ludźmi, którzy przyszli obejrzeć film do kina. Tak się czułem.
Sądziłem w tamtym momencie, że dzięki Krisowi mogę wznieść się w powietrze, że posiadam skrzydła, że to mój chłopak mi je podarował. Zapomniałem o wszystkim, był tylko on. Nie liczyło się to, że Xiumin jest chory, a Kris jest wilkołakiem, to zeszło gdzieś na drugi plan. Kochałem tego faceta, który siedział obok mnie i ściskał moją dłoń, przy nim nic nie mogło mi się stać.
Nie wiem, kiedy przestanę być naiwny. Życie mnie chyba niczego nie nauczyło albo ja jestem wyjątkowo oporny na jego nauki. Tak trudno jest być mną.
Naszą sielankę przerwał telefon. Przeprosiłem Krisa i wyszedłem z sali, by odebrać. Dzwonił do mnie Luhan.
 - Tak? – spytałem.
 - Xiuminowi się pogorszyło – słyszałem, że płacze – Ma mieć operację. Zadzwoniłem do wszystkich, nie mogę ich dłużej oszukiwać – wyszlochał, a moje serce się zatrzymało.
* * *
Jechałem tak szybko, jakby goniła mnie śmierć. Było w tym sporo prawdy. Wydaję mi się, ze goniła nas śmierć. Śmierć Xiumina i nasza, moja i Krisa, naszej miłości. Nie sądziłem, że to się tak skończy.
Płakałem, więc prawie nic nie widziałem. Jechałem sporo za szybko, a droga była oblodzona, śliska, byliśmy w środku lasu, znikąd szukać tu pomocy, gdyby coś wydarzyło, byłem przerażony, zdenerwowany do granic możliwości. To wszystko spowodowało, ze kiedy na drogę wybiegła sarna, nie zdążyłem nawet wyhamować, jedynie pociągnąłem w ostatniej chwili kierownicę, skręcając ostro w bok i wjeżdżając do rowu. Uderzyliśmy w  jakieś drzewo, zatrzymując się w miejscu z ogromnym hukiem. Silnik zaszumiał, zacharczał i wydał ostatnie tchnienie.
Nic nam się nie stało, prócz niewielkich zadrapań. Patrzyliśmy gdzieś przed siebie w ciszy, byliśmy w sporym szoku. Zaciskałem palce mocno na kierownicy, a z moich oczu płynęły łzy. Co mam zrobić?
Z otępienia wyrwały nas poduszki powietrzne, które otworzyły się za późno i przestraszyły nas. Pospiesznie wyswobodziłem się od duszącego białego materiału i przeszedłem na tył samochodu, Kris zrobił to samo.
Złapaliśmy się za ręce i spojrzeliśmy sobie w oczy. Byliśmy sami w środku lasu, jechałem nieuczęszczaną prawie drogą na skróty, więc spotkanie kogoś graniczy z cudem. Wiedzieliśmy doskonale, co to może oznaczać.
 - Kris – wyszeptałem, a on spojrzał na mnie z łzami w oczach – Co się stanie? Powinienem po kogoś zadzwonić? – spytałem.
 - To już nic nie da – odparł, a ja wtuliłem się w niego mocno.
 - Musimy coś zrobić – zaszlochałem, ale wiedziałem, że to nie ma sensu.
 - Lay… - głos Krisa się załamał – Kocham cię – powiedział w moje włosy, a ja rozpłakałem się jeszcze bardziej.
 - To się nie może tak po prostu skończyć – powiedziałem, a on zaśmiał się cichutko.
 - Widocznie tak miało być. Szczęście w końcu musiało odejść – powiedział, gładząc moje plecy.
Zadrżał lekko, a ja uniosłem głowę.
 - Kiedy się przemienisz? – spytałem.
 - Za chwilę – powiedział, a ja z powrotem zanurzyłem twarz w zagłębieniu jego szyi.
 - Chwilę z tobą były najszczęśliwszymi w moim życiu – zacząłem, czułem jak Kris się uśmiecha – Byłeś ze mną tak krótko, ale znasz wszystkie moje sekrety, wiesz wszystko o mnie, jesteś mi najbliższy, bliższy niż wszyscy moi przyjaciele i rodzice. Nigdy przedtem nie poznałem kogoś takiego, nie chodzi o to, że jesteś wilkiem, ale o to że cię kocham. Jesteś niesamowity. Jesteś aniołem – czułem, że powinienem mu to powiedzieć.
 - To ty jesteś aniołem, Lay. Jesteś człowiekiem, jakim zawsze chciałem być. Trochę za krótko mogliśmy być razem, ale mimo to kochałem cię od pierwszej chwili – oznajmił Kris.
 - Czy ty nie sądzisz, że to wszystko jest dziwne? – spytałem.
 - Masz rację – powiedział.
 - Jak sen. Czemu tak szybko godzimy się na to, żeby się rozstać? – spytałem zdziwiony i podniosłem głowę, by na niego spojrzeć.
 - Myślę, że wiedzieliśmy, że to się tak skończy – odparł po prostu, uśmiechając się i drżąc z zimna.
Chłód przenikał nasze ciała, mierzył nasz czas i odgradzał nas od siebie. Widziałem na twarzy Krisa cały wysiłek, jaki wkładał w utrzymanie się w swoim ciele.
- Chcesz powiedzieć, że zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak to się skończy? – spytałem zszokowany.
Skinął głową, uśmiechnąłem się.
 - Masz rację. Wiedzieliśmy – wyszeptałem.
 - Lay… - Kris szczękał zębami  - To chyba… - przerwałem mu pocałunkiem.
Splataliśmy swoje języki w desperackim ostatnim pocałunku. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, że nie będę się już mógł z nim spotkać. Będę co dzień wpatrywać się w puste miejsca, w których wcześniej był on. Co to ma niby znaczyć? Nie wiem, naprawdę nie wiem. Co mam ze sobą zrobić? Wplatałem palce w jego włosy, a on mocno zaciskał dłonie na moim płaszczu. Tak okropnie otępieni, niezdolni już nawet płakać. Strach i zimno łączyło się w iście makabryczny sposób, tworząc mokrą, nieprzyjemną płachtę nad nami. Ta płachta nas dusiła, nie mogliśmy się spod niej wydostać. Naprawdę nie pojmowałem niczego. Liczył się tylko on i jego usta, dłonie, drżące ciało.
Oderwaliśmy się w końcu od siebie, a Kris posłał mi najsmutniejsze spojrzenie, jakie kiedykolwiek widziałem. Przepełnione najgorszym cierpieniem. Widziałem w nich swoje odbicie. Nie miałem siły płakać.
Kris odsunął się, głaszcząc mój policzek i otworzył drzwi. Wyszedł na zewnątrz. Nim zniknął między drzewami, spojrzał za siebie i uśmiechnął się, odwzajemniłem ten gest. Widziałem, jak na ziemię upada coś błyszczącego, a później nastała kompletna cisza i ciemność.
Odszedł.
Opadłem na siedzenie, nie miałem na nic siły. Czemu? Co właściwie się stało?
Kim był Kris?
Pojawił się w moim życiu tak  nagle i tak szybko zniknął. Wszystko było jak sen. Dziwne. Łzy powróciły, lały się z moich oczu litrami. Gdzieś miedzy krzykami a płaczem, zadzwoniłem do Suho.
Wyszedłem jeszcze, żeby zobaczyć, co takiego mu upadło. Przeszukałem dokładnie zaspy i znalazłem łańcuszek z małym wisiorkiem w kształcie skrzydła. To naszyjnik Krisa, widziałem go niejednokrotnie. Ścisnąłem go mocno w dłoni, a potem włożyłem do kieszeni.
Spojrzałem w nocne niebo. Spadał na mnie leciutki, biały puch, a księżyc był w pełni. Przymknąłem oczy, bo śnieg padał mi do oczu, a blask księżyca nieco oślepiał. To wszystko… Kris… wydawało się snem. Tym właśnie on był. To pewne. Nigdy nie było kogoś takiego.
Kris nie istniał.
Moja wyobraźnia go stworzyła, a teraz po prostu wróciłem do rzeczywistości. To wszystko.
Noc była mroźna,  a las cichy. Zapowiadało się na to, że wkrótce wzejdzie słońce i osuszy moje łzy.

1 komentarz:

  1. Ohh D: Bardzo fajny fick, podobało mi się nie tylko ze względu na to, że to EXO i motyw wilkołaka xD Ciekawie napisane i fabuła też niczego sobie.
    Przynajmniej nikt nie umarł... tak dosłownie... chociaż nie wiadomo co z Xiuminem. ;_;
    Huh, bardzo miło mi się czytało, czekam na więcej opowiadań~! C:

    OdpowiedzUsuń