- Lay?
Leżałem na kanapie, opierając głowę na udach Krisa, który
wplatał swoje palce w moje włosy, przeczesując je z czułością. Byłem dzisiaj
taki zmartwiony, miałem jakieś złe przeczucia. Nie wiem czemu, czułem, że
stanie się coś złego. Nie miałem nigdy wcześniej takiego uczucia, nie byłem
przesądny, może trochę pesymistyczny, ale nie wierzyłem w przeczucia. Tym razem
było inaczej, czy to z przemęczenia? Martwił mnie Xiumin i jego choroba, Luhan,
i jego cierpienie, Kris, i jego ulotność, nawet dziwny związek Kaia, i Sehuna.
Wszystko napawało mnie niepewnością. Byłem już tym zmęczony. Pocieszeniem mógł
być tylko Kris, ale co jeśli on zniknie. To jest takie męczące.
Podniosłem wzrok na starszego i uniosłem brwi pytająco.
- Pojedźmy gdzieś –
powiedział.
Zamarłem na chwilę, wpatrując się w niego. Co on właśnie
powiedział? Przesłyszałem się?
Wstałem gwałtownie.
- Co? – spytałem
zdziwiony.
- Pojedźmy gdzieś –
powtórzył, a ja niedowierzałem.
- Chcesz wyjść na
zewnątrz? – spytałem.
Kris skinął głową i wpatrywał się we mnie wyczekująco.
- A…ale – zająknąłem
się – Jest zimno – oznajmiłem.
Wzruszył ramionami.
- Oszalałeś? Czemu
chcesz to zrobić? – spytałem.
- Jesteś taki
zmartwiony, nie służy ci przebywanie w
jednym miejscu, potrzebujesz małego oderwania od rzeczywistości – powiedział
troskliwie.
- Co jeśli się
przemienisz? – byłem trochę przestraszony.
- Pojedziemy samochodem
i będziemy w ciepłych miejscach – odparł.
Pokręciłem głową. To
mi się jakoś niespecjalnie podoba.
- Mam złe przeczucia
– powiedziałem i spuściłem głowę.
- Och, przestań. Damy
radę. Nie możemy tak żyć. Muszę cię zabrać gdzieś w końcu. Nigdy nawet nie
byliśmy na randce – rzekł z uśmiechem.
- Jesteś pewien, że
to bezpieczne? - spytałem,
powątpiewając.
- No, pewnie. Nie
jestem w końcu, tym kim jestem, od wczoraj, prawda? - te słowa nieco mnie uspokoiły.
Chyba po prostu przesadzam, jestem zmęczony natłokiem
dziwnych zdarzeń, które zburzyły mój światopogląd. Za dużo się wydarzyło i
byłem dla siebie za surowy. Nie mogę odcinać się od świata wraz Krisem, bo się
o niego boję. Musimy w końcu wyjść do ludzi. Czego bardziej się obawiam? Tego,
że Kris się przemieni, czy tego, że nas nie zaakceptują?
* * *
Weszliśmy pospiesznie do małej, przytulnej kawiarenki i
usiedliśmy przy stoliku w rogu sali. Zdjąłem ośnieżoną kurtkę i czapkę, Kris
zrobił to samo. Spojrzałem na niego z uśmiechem i zagryzłem wargę, biorąc do
ręki menu.
To było takie dziwne. Być tu z Krisem, czuć jego zapach,
widzieć go uśmiechniętego, oświetlonego przez niebieskie lampki na witrynie,
które wisiały obok jego ramienia, słyszeć jego głęboki głos, który mówi o
jakichś nieważnych sprawach. Nierzeczywiste. Bałem się ulotności tej chwili,
więc złapałem jego rękę. Spojrzał na mnie z nad karty i jego usta rozciągnęły
się w jeszcze szerszym uśmiechu. Czemu się bałem? To teraz takie głupie, wydaję
mi się, jakby to było dawno temu.
- Kocham cię, Lay –
powiedział.
- Ja ciebie też, Kris
– odparłem.
Takie chwile nie zdarzały nam się często, nigdy jeszcze nie
wyszliśmy poza mój dom. Nie wiem, jak to się stało, ze wcześniej tego nie
zrobiliśmy. Było mi ciepło gdzieś wewnątrz tuż obok serca, które biło
szaleńczo.
Zamówiliśmy po kubku gorącej czekolady, którą wypiliśmy ze
smakiem. Trzymaliśmy się za ręce, uśmiechaliśmy się, śmialiśmy, rozmawialiśmy,
mówiliśmy o swoich uczuciach. Czas mijał tak nieubłaganie szybko. Wszystko było
takie bajkowe. Czułem się jakbyśmy byli zwyczajnymi ludźmi, którzy przyszli w
zimowy wieczór do kawiarni, by ze sobą porozmawiać.
Kiedy postanowiliśmy wracać, ubraliśmy się i ruszyliśmy do
samochodu. Pobiegłem go nagrzać, a potem wróciłem po Krisa. Usiedliśmy w
środku, pospiesznie zamykając drzwi, Kris opatulił się mocno grubym, wełnianym
szalikiem. Nie wiem, czemu nie ruszyliśmy, po prostu siedzieliśmy i patrzyliśmy
przed siebie. W pewnym momencie Kris nachylił się nade mną i złączył nasze wargi.
Zbliżyłem się do niego, a on przyciągnął mnie blisko. Całowaliśmy i
podgryzaliśmy nasze wargi w spokojnym rytmie, słuchając ciszy. Czułem się
szczęśliwy, pomimo wbijającej się w moje udo dźwigni skrzyni biegów.
Oszołomiony, pijany, unoszący się w powietrzu.
- Nie wracajmy
jeszcze – wyszeptałem, pomiędzy pocałunkami.
- Dobrze – odparł
cicho Kris.
Pojechaliśmy obejrzeć film do kina. Wybraliśmy jakiś film
akcji.
Trzymaliśmy się za ręce i czasami całowaliśmy, sprawdzając
czy nikt na nas nie patrzy. Kiedy zaczęło nam się nudzić, rzucaliśmy popcornem
w ludzi przed nami, chichocząc jak pięciolatki. To było tak, jakbyśmy byli
zwyczajnymi ludźmi, którzy przyszli obejrzeć film do kina. Tak się czułem.
Sądziłem w tamtym momencie, że dzięki Krisowi mogę wznieść
się w powietrze, że posiadam skrzydła, że to mój chłopak mi je podarował.
Zapomniałem o wszystkim, był tylko on. Nie liczyło się to, że Xiumin jest chory,
a Kris jest wilkołakiem, to zeszło gdzieś na drugi plan. Kochałem tego faceta,
który siedział obok mnie i ściskał moją dłoń, przy nim nic nie mogło mi się
stać.
Nie wiem, kiedy przestanę być naiwny. Życie mnie chyba
niczego nie nauczyło albo ja jestem wyjątkowo oporny na jego nauki. Tak trudno
jest być mną.
Naszą sielankę przerwał telefon. Przeprosiłem Krisa i
wyszedłem z sali, by odebrać. Dzwonił do mnie Luhan.
- Tak? – spytałem.
- Xiuminowi się
pogorszyło – słyszałem, że płacze – Ma mieć operację. Zadzwoniłem do
wszystkich, nie mogę ich dłużej oszukiwać – wyszlochał, a moje serce się
zatrzymało.
* * *
Jechałem tak szybko, jakby goniła mnie śmierć. Było w tym
sporo prawdy. Wydaję mi się, ze goniła nas śmierć. Śmierć Xiumina i nasza, moja
i Krisa, naszej miłości. Nie sądziłem, że to się tak skończy.
Płakałem, więc prawie nic nie widziałem. Jechałem sporo za
szybko, a droga była oblodzona, śliska, byliśmy w środku lasu, znikąd szukać tu
pomocy, gdyby coś wydarzyło, byłem przerażony, zdenerwowany do granic
możliwości. To wszystko spowodowało, ze kiedy na drogę wybiegła sarna, nie
zdążyłem nawet wyhamować, jedynie pociągnąłem w ostatniej chwili kierownicę,
skręcając ostro w bok i wjeżdżając do rowu. Uderzyliśmy w jakieś drzewo, zatrzymując się w miejscu z
ogromnym hukiem. Silnik zaszumiał, zacharczał i wydał ostatnie tchnienie.
Nic nam się nie stało, prócz niewielkich zadrapań.
Patrzyliśmy gdzieś przed siebie w ciszy, byliśmy w sporym szoku. Zaciskałem
palce mocno na kierownicy, a z moich oczu płynęły łzy. Co mam zrobić?
Z otępienia wyrwały nas poduszki powietrzne, które otworzyły
się za późno i przestraszyły nas. Pospiesznie wyswobodziłem się od duszącego
białego materiału i przeszedłem na tył samochodu, Kris zrobił to samo.
Złapaliśmy się za ręce i spojrzeliśmy sobie w oczy. Byliśmy
sami w środku lasu, jechałem nieuczęszczaną prawie drogą na skróty, więc spotkanie
kogoś graniczy z cudem. Wiedzieliśmy doskonale, co to może oznaczać.
- Kris – wyszeptałem,
a on spojrzał na mnie z łzami w oczach – Co się stanie? Powinienem po kogoś
zadzwonić? – spytałem.
- To już nic nie da –
odparł, a ja wtuliłem się w niego mocno.
- Musimy coś zrobić –
zaszlochałem, ale wiedziałem, że to nie ma sensu.
- Lay… - głos Krisa
się załamał – Kocham cię – powiedział w moje włosy, a ja rozpłakałem się
jeszcze bardziej.
- To się nie może tak
po prostu skończyć – powiedziałem, a on zaśmiał się cichutko.
- Widocznie tak miało
być. Szczęście w końcu musiało odejść – powiedział, gładząc moje plecy.
Zadrżał lekko, a ja uniosłem głowę.
- Kiedy się
przemienisz? – spytałem.
- Za chwilę –
powiedział, a ja z powrotem zanurzyłem twarz w zagłębieniu jego szyi.
- Chwilę z tobą były
najszczęśliwszymi w moim życiu – zacząłem, czułem jak Kris się uśmiecha – Byłeś
ze mną tak krótko, ale znasz wszystkie moje sekrety, wiesz wszystko o mnie,
jesteś mi najbliższy, bliższy niż wszyscy moi przyjaciele i rodzice. Nigdy
przedtem nie poznałem kogoś takiego, nie chodzi o to, że jesteś wilkiem, ale o
to że cię kocham. Jesteś niesamowity. Jesteś aniołem – czułem, że powinienem mu
to powiedzieć.
- To ty jesteś
aniołem, Lay. Jesteś człowiekiem, jakim zawsze chciałem być. Trochę za krótko
mogliśmy być razem, ale mimo to kochałem cię od pierwszej chwili – oznajmił
Kris.
- Czy ty nie sądzisz,
że to wszystko jest dziwne? – spytałem.
- Masz rację – powiedział.
- Jak sen. Czemu tak
szybko godzimy się na to, żeby się rozstać? – spytałem zdziwiony i podniosłem
głowę, by na niego spojrzeć.
- Myślę, że
wiedzieliśmy, że to się tak skończy – odparł po prostu, uśmiechając się i drżąc
z zimna.
Chłód przenikał nasze ciała, mierzył nasz czas i odgradzał
nas od siebie. Widziałem na twarzy Krisa cały wysiłek, jaki wkładał w
utrzymanie się w swoim ciele.
- Chcesz powiedzieć, że zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak
to się skończy? – spytałem zszokowany.
Skinął głową, uśmiechnąłem się.
- Masz rację.
Wiedzieliśmy – wyszeptałem.
- Lay… - Kris
szczękał zębami - To chyba… - przerwałem
mu pocałunkiem.
Splataliśmy swoje języki w desperackim ostatnim pocałunku.
Nie potrafiłem sobie wyobrazić, że nie będę się już mógł z nim spotkać. Będę co
dzień wpatrywać się w puste miejsca, w których wcześniej był on. Co to ma niby
znaczyć? Nie wiem, naprawdę nie wiem. Co mam ze sobą zrobić? Wplatałem palce w
jego włosy, a on mocno zaciskał dłonie na moim płaszczu. Tak okropnie otępieni,
niezdolni już nawet płakać. Strach i zimno łączyło się w iście makabryczny
sposób, tworząc mokrą, nieprzyjemną płachtę nad nami. Ta płachta nas dusiła,
nie mogliśmy się spod niej wydostać. Naprawdę nie pojmowałem niczego. Liczył
się tylko on i jego usta, dłonie, drżące ciało.
Oderwaliśmy się w końcu od siebie, a Kris posłał mi
najsmutniejsze spojrzenie, jakie kiedykolwiek widziałem. Przepełnione
najgorszym cierpieniem. Widziałem w nich swoje odbicie. Nie miałem siły płakać.
Kris odsunął się, głaszcząc mój policzek i otworzył drzwi.
Wyszedł na zewnątrz. Nim zniknął między drzewami, spojrzał za siebie i
uśmiechnął się, odwzajemniłem ten gest. Widziałem, jak na ziemię upada coś
błyszczącego, a później nastała kompletna cisza i ciemność.
Odszedł.
Opadłem na siedzenie, nie miałem na nic siły. Czemu? Co
właściwie się stało?
Kim był Kris?
Pojawił się w moim życiu tak
nagle i tak szybko zniknął. Wszystko było jak sen. Dziwne. Łzy
powróciły, lały się z moich oczu litrami. Gdzieś miedzy krzykami a płaczem,
zadzwoniłem do Suho.
Wyszedłem jeszcze, żeby zobaczyć, co takiego mu upadło.
Przeszukałem dokładnie zaspy i znalazłem łańcuszek z małym wisiorkiem w
kształcie skrzydła. To naszyjnik Krisa, widziałem go niejednokrotnie. Ścisnąłem
go mocno w dłoni, a potem włożyłem do kieszeni.
Spojrzałem w nocne niebo. Spadał na mnie leciutki, biały
puch, a księżyc był w pełni. Przymknąłem oczy, bo śnieg padał mi do oczu, a
blask księżyca nieco oślepiał. To wszystko… Kris… wydawało się snem. Tym
właśnie on był. To pewne. Nigdy nie było kogoś takiego.
Kris nie istniał.
Moja wyobraźnia go stworzyła, a teraz po prostu wróciłem do
rzeczywistości. To wszystko.
Noc była mroźna, a
las cichy. Zapowiadało się na to, że wkrótce wzejdzie słońce i osuszy moje łzy.
Ohh D: Bardzo fajny fick, podobało mi się nie tylko ze względu na to, że to EXO i motyw wilkołaka xD Ciekawie napisane i fabuła też niczego sobie.
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej nikt nie umarł... tak dosłownie... chociaż nie wiadomo co z Xiuminem. ;_;
Huh, bardzo miło mi się czytało, czekam na więcej opowiadań~! C: